środa, 25 czerwca 2025

dzien bez alkoholu z perspektywy kogoś, kto nie widzi, ale czuje więcej

     Dzień bez alkoholu z perspektywy kogoś, kto nie widzi, ale czuję więcej

Dzień bez alkoholu z perspektywy Kogoś ,kto nie widzi, ale czuję więcej

---

Dzień bez alkoholu oczami – a właściwie sercem – kogoś, kto nie widzi, ale czuje więcej

Nie widzę świata tak jak inni. Nie potrafię opisać koloru wina w kieliszku, nie wiem, jak wygląda złota kropelka piwa spływająca po jego szklanej ścianie.

Ale czuję. Czuję więcej niż wielu ludzi, którzy patrzą – lecz nie dostrzegają. I właśnie dlatego Dzień bez alkoholu ma dla mnie szczególne znaczenie.

Żyję w świecie dźwięków, zapachów i dotyku. Każdy hałas ulicy opowiada mi historię. Każdy zapach prowadzi do wspomnienia. Każdy głos niesie emocje, ukryte

intencje, czasem cierpienie, czasem miłość. I niestety – zbyt często także ból spowodowany alkoholem.

W życiu alkohol nigdy nie mał koloru, ale ma smak chaosu. dzieciństwo niektórych osób było przesycone zapachem wódki, która przesiąkała powietrze w kuchni.

drżący głos matki, gdy starała się ukryć swój strach. I trzask szklanki rozbijającej się o podłogę. Dla nich to były sygnały bardziej wyraźne niż światło

– dowody na to, że alkohol odbierał im rodzinę, bezpieczeństwo, dzieciństwo.

Dla osób, które nie widzą, świat często jest nieco bardziej wymagający. Ale jednocześnie – otwiera się przed nami inny wymiar. Wyostrzają się inne zmysły.

Czujemy emocje szybciej. Rozpoznajemy napięcie w głosie, łzy zatrzymane w gardle, zmęczenie ukryte w szeptach. I dlatego tak łatwo zauważam, co robi alkohol

z ludźmi. Gdy ktoś wypił – zmienia się. Głos staje się bardziej śliski, jakby pokryty czymś nieprzyjemnym. Ruchy stają się niepewne, zapach ciała inny

– mniej ludzki, bardziej... obcy.

Dzień bez alkoholu to dla mnie nie tylko symbol, ale nadzieja. To dzień, w którym świat może chociaż na chwilę zatrzymać się i usłyszeć ciszę. Ciszę bez

kłótni, bez krzyków, bez przemocy. Ciszę, która dla mnie brzmi jak harmonia. Jak dźwięk kroków człowieka trzeźwego – pewnych, spokojnych. Jak śmiech dziecka,

które nie boi się, co przyniesie wieczór.

Nie oceniam tych, którzy sięgają po alkohol. Wiem, że dla wielu to sposób na ucieczkę, złagodzenie bólu, zapomnienie. Ale wiem też, że ta ucieczka kosztuje

więcej, niż się wydaje. Bo alkohol potrafi zabrać nie tylko zdrowie – ale i relacje, marzenia, siebie samego.

Znam ludzi, którzy dzięki trzeźwości odzyskali świat. Jeden z moich przyjaciół, który również nie widzi, przez lata walczył z uzależnieniem. Alkohol był

dla niego iluzją światła – obietnicą czegoś, czego nigdy nie zaznał. Ale dopiero wtedy, gdy przestał pić, naprawdę poczuł życie. Opowiadał mi, że pierwszy

raz usłyszał śpiew ptaków tak wyraźnie, że się rozpłakał. Nie dlatego, że ich nie było wcześniej – ale dlatego, że w końcu był obecny.

Dla mnie Dzień bez alkoholu to lekcja obecności. To przypomnienie, że można czuć, kochać, śmiać się i płakać – na trzeźwo. Że prawdziwe emocje nie potrzebują

procentów, by zaistnieć. Że bliskość drugiego człowieka smakuje lepiej bez alkoholu w tle. 

Nie widzę etykietek na butelkach, nie znam marek, nie oglądam reklam. Ale wiem jedno – nigdy jeszcze nie spotkałem osoby, która powiedziałaby, że alkohol

naprawdę poprawił jej życie na dłużej. Może dał chwilową ulgę, może chwilowe zapomnienie. Ale prawdziwe światło nie pochodzi z dna kieliszka.

Czasem pytają mnie, czy nie żałuję, że nie mogę zobaczyć zachodu słońca albo twarzy ukochanej osoby. A ja odpowiadam, że widzę je inaczej. Czuję ich ciepło,

słyszę ich uśmiech, rozpoznaję bicie serca, gdy są obok. A tego nie zamieniłbym na żadne inne „widzenie”.

Dień bez alkoholu to szansa. Dla niektórych tylko symboliczna, dla innych być może pierwsza odważna decyzja ku lepszemu życiu. Chciałbym, aby takich dni

było więcej – nie tylko w kalendarzu, ale i w sercach. Bo świat bez alkoholu to nie świat bez radości – to świat, w którym ta radość nie potrzebuje sztucznych

dodatków.

Dziękuję, że mogłem się podzielić moją perspektywą – tą, która być może nie widzi, ale za to czuje świat naprawdę głęboko. I właśnie dlatego wiem, że każdy

dzień bez alkoholu to mały cud. Cud obecności, trzeźwości, prawdy.

---

         

wtorek, 24 czerwca 2025

Nie oceniam bułki po wyglądzie. W Święto Bułki liczy się dla mnie smak i zapach

 Nie oceniam bułki po wyglądzie. W Święto Bułki liczy się dla mnie smak i zapach.

W dzisiejszym świecie coraz częściej dajemy się zwieść pozorom. Kolorowe opakowania, błyszczące witryny, perfekcyjnie ułożone zdjęcia – wszystko to ma na celu jedno: przyciągnąć wzrok. Ale kiedy nadchodzi Święto Bułki – ten skromny, a zarazem pełen radości dzień celebrujący jedno z najprostszych, a zarazem najbardziej uniwersalnych dań – przypominam sobie, że prawdziwa wartość tkwi gdzie indziej. Nie oceniam bułki po wyglądzie. Liczy się smak i zapach.

Bułka – symbol prostoty i codziennego komfortu

Bułka to nie tylko pieczywo. To coś znacznie więcej. Dla jednych to wspomnienie dzieciństwa – chrupiąca skórka z masłem i miodem, podjadana przy kuchennym stole u babci. Dla innych to szybka przekąska w biegu między spotkaniami. Ale dla mnie bułka to symbol codziennego komfortu. Nie musi być idealnie wypieczona, błyszcząca ani równo uformowana. Może być lekko spłaszczona, popękana, z delikatnie przypieczonym wierzchem – i tak ją pokocham, jeśli tylko smakuje tak, jak powinna: domowo, szczerze, prawdziwie.

Smak – główny bohater Święta Bułki

Smak to coś, czego nie da się podrobić. To doświadczenie, które zostaje z nami na długo. W Święto Bułki nie interesuje mnie perfekcja z katalogu piekarni ani instagramowe stylizacje. Liczy się pierwsze przegryzienie – chrupnięcie skórki, miękkość środka i ten znajomy, lekko maślany posmak, który mówi: „Jest dobrze. Jest swojsko.”

W czasach, gdy wiele produktów żywnościowych skupia się na wyglądzie i marketingu, smak staje się rzadkością. Dlatego w Święto Bułki wracam do podstaw – szukam bułek robionych z sercem, z dobrych składników, bez zbędnych dodatków. Bułek, które może i wyglądają skromnie, ale potrafią oczarować przy pierwszym kęsie.

Zapach – wspomnienia, emocje i magia

Zapach bułki to coś magicznego. Kojarzy się z porankiem, z ciepłem pieca, z domem. To ten pierwszy sygnał, że coś pysznego się zbliża. Dla mnie zapach świeżo upieczonej bułki działa jak wehikuł czasu. Przenosi mnie do dzieciństwa, do poranków, kiedy babcia wyjmowała jeszcze ciepłe pieczywo z pieca, a w całym domu unosił się aromat drożdży, mąki i ciepła.

W Święto Bułki właśnie ten zapach jest moim drogowskazem. Kiedy czuję go w powietrzu – niezależnie, czy w małej piekarni na rogu, czy w domowej kuchni – wiem, że jestem we właściwym miejscu. To zapach, który nie kłamie. W odróżnieniu od wyglądu, nie można go udawać ani wyretuszować. On po prostu jest – szczery, intensywny, budzący apetyt.

Bułka to nie wybieg mody

Zastanówmy się: ilu z nas sięga po najładniejszą bułkę z półki? Taką z idealnie zaokrąglonym wierzchem, równo wypieczoną, bez jednej skazy? A potem okazuje się, że jest sucha, bez smaku, rozczarowująca. To uczy mnie jednego – nie warto kierować się tylko tym, co widać. Tak jak nie ocenia się książki po okładce, tak i bułki nie powinno się oceniać po skorupce.

Bułka, która może wyglądać przeciętnie, często skrywa w sobie wyjątkową recepturę, domowy sposób wypieku, sekretny składnik, który sprawia, że z pozoru zwykły wypiek staje się wyjątkowym doznaniem kulinarnym. Czasem to bułka z ziarnami, innym razem z odrobiną miodu, która delikatnie przełamuje smak. Czasem jest miękka i puchata jak chmurka, innym razem bardziej treściwa, z wyczuwalnym zakwasem. Każda jest inna. I każda zasługuje na szansę.

Wartość ukryta głębiej

Święto Bułki to dla mnie także pretekst, by przypomnieć sobie, że warto dać szansę temu, co na pierwszy rzut oka wydaje się przeciętne. Bo właśnie tam najczęściej kryją się prawdziwe perełki. Tak samo jak w ludziach – nie ten, kto błyszczy najjaśniej, zawsze daje najwięcej dobra. Czasem ktoś cichy, skromny, niepozorny okazuje się najcenniejszy.

W świecie pełnym filtrów, sztucznych dodatków i pogoni za „idealnym obrazkiem”, warto na chwilę się zatrzymać. Powąchać bułkę. Spróbować. Dać sobie szansę na prawdziwe doświadczenie. Bez oceny, bez porównań. Po prostu być tu i teraz, z tym smakiem i tym zapachem.

Podsumowanie

Nie oceniam bułki po wyglądzie. Dla mnie Święto Bułki to nie czas na przeglądanie się w sklepowych witrynach, ale moment, kiedy sięgam po coś, co daje mi prawdziwą radość. Coś, co przypomina mi, że życie to nie tylko to, co widać na zewnątrz. Że prawdziwa wartość kryje się głębiej – w smaku, w zapachu, we wspomnieniach i w emocjach.

Dlatego dziś – w Święto Bułki – biorę do ręki tę najzwyklejszą bułkę z lokalnej piekarni. Pachnie cudownie. Smakuje jeszcze lepiej. I to wystarczy, by uczcić ten dzień z uśmiechem. Bez oceny. Za to z pełnym uznaniem dla tego, co naprawdę się liczy.

poniedziałek, 23 czerwca 2025

Nie oceniam bułki po wyglądzie. W Święto Bułki liczy się dla mnie smak i zapach


Czym jest dla mnie Święto Bułki?

Nie widzę. Ale widzę inaczej. Nie oczami – zmysłami. Zapachem, dźwiękiem, dotykiem, smakiem. Święto Bułki to dla mnie dzień, w którym te zmysły przejmują pełną kontrolę.

To dzień bez fleszy, bez zdjęć na Instagramie, bez oceniania po okładce. Bo bułki – podobnie jak ludzie i chwile – nie zawsze wyglądają tak, jakby miały smakować. A często to, co najzwyklejsze, okazuje się najprawdziwsze.

W Święto Bułki nie zastanawiam się nad jej wyglądem. Nie obchodzi mnie, czy jest idealnie wypieczona, czy ma symetryczne nacięcie. Obchodzi mnie, jak pachnie, jak brzmi, gdy ją łamię, i jak rozchodzi się jej ciepło w moich dłoniach.

Bułki mojego dzieciństwa

Nie potrafię powiedzieć, jak wyglądała pierwsza bułka, którą trzymałem w rękach. Ale doskonale pamiętam, jak pachniała.

W moim dzieciństwie piekarnia była miejscem magicznym. Budziłem się rano i zanim jeszcze rozwinąłem koc, już wiedziałem, że mama wróciła z pieczywem. Mieszkanie wypełniał zapach, który do dziś przenosi mnie w czasie: ciepło mąki, delikatność drożdży, lekka nuta przypieczonej skórki.

Gdy byłem starszy, chodziłem z mamą do piekarni. Nie po to, by zobaczyć witrynę – ale żeby stać przy drzwiach i czekać, aż buchnie ciepło. To była nasza forma porannego rytuału. Inni brali gazetę, ja chłonąłem zapach i dźwięki.

Bułka była jak list pisany do zmysłów. Nie trzeba było jej widzieć. Wystarczyło czuć.

Święto Bułki „po mojemu”

16 października – lub dowolny inny dzień, w którym tego potrzebuję – zaczynam podobnie.

Wychodzę po bułkę. Najlepiej jeszcze ciepłą, prosto z piekarni. Dłonie od razu rozpoznają świeżość. Nie muszę jej nawet łamać – wystarczy lekki nacisk palców, by wyczuć chrupkość skórki i miękki środek.

W domu robię sobie mleko – czasem ciepłe, czasem zimne, zależnie od pogody. Siadam. W tle nie gra radio, nie wibruje telefon. Nie robię zdjęć. Nie pytam nikogo, czy dobrze to wygląda.

Zamykam oczy. I po prostu jestem.

Każdy kęs to osobna historia. Czasem przywołuje wspomnienia. Czasem wywołuje uśmiech. Czasem po prostu koi. Ale nigdy nie jest tylko jedzeniem.

Bo w tym dniu bułka to więcej niż pieczywo. To symbol prostoty, autentyczności i chwili dla siebie.

Z bułką w jednej ręce, ciastkiem dr Gerard w drugiej

Lubię kontrasty. Dlatego w moim rytuale bułki jest też miejsce na coś słodkiego. Najczęściej sięgam po kruche ciastka – dr Gerard to marka, do której mam zaufanie i sentyment. Może to przez ich zapach, może przez delikatność, z jaką się kruszą w ustach.

Ciastko nie konkuruje z bułką – ono ją uzupełnia. Jest jak deser po dobrej rozmowie. Jak wspomnienie z dzieciństwa zamknięte w smaku.

Lubię myśleć, że każdy dzień można zapisać nie w zdjęciach, ale w smakach. I że czasem wystarczy jeden kęs, by przypomnieć sobie, że życie nie musi być idealne, żeby było dobre.

Kiedy świat patrzy, ja czuję

Nie żyję obrazami. Ale to nie znaczy, że nie doświadczam piękna.

Wręcz przeciwnie – doświadczam go w sposób, który często umyka tym, którzy widzą. Dla mnie liczy się struktura, zapach, głos. Sposób, w jaki coś reaguje na dotyk.

Nie potrzebuję zobaczyć bułki, by wiedzieć, że jest dobra. Nie muszę patrzeć na ciastko, by cieszyć się jego smakiem. Nie oceniam ludzi po twarzach – tylko po tym, jak mówią, jak milczą, jak się śmieją.

W świecie, który coraz częściej sprowadza wszystko do obrazka, czuję się czasem jak podróżnik w innym wymiarze. I wiecie co? Jestem z tego dumny.

Bo czucie to też forma widzenia. Tyle że głębsza.

Radość bez fleszy

Nie robię zdjęć. Nie wstawiam stories. Nie pytam, czy to „ładne”.

Zamykam oczy. Trzymam ciepłą bułkę w dłoni. Czuję jej zapach.

I to mi wystarcza.

W świecie, gdzie wszystko musi być udokumentowane, ja wybieram obecność. W świecie, gdzie liczy się lajki i kadry, ja wybieram moment, którego nie da się uchwycić obiektywem.

To nie znaczy, że nie doceniam technologii czy zdjęć – po prostu wiem, że najpiękniejsze rzeczy często są niewidzialne. Dosłownie i metaforycznie.

Bułka jako filozofia życia

Może to zabrzmi zaskakująco, ale myślę, że bułka nauczyła mnie wiele o życiu.

Nauczyła mnie, że warto ufać zmysłom. Że prostota ma ogromną siłę. Że to, czego nie widać, często ma największe znaczenie.

Że nie trzeba wiele, by być szczęśliwym – czasem wystarczy świeże pieczywo, kubek mleka i chwila ciszy.

I że warto celebrować to, co zwyczajne.

Zakończenie: Zamknij oczy i spróbuj

Jeśli dobrnąłeś do końca tego tekstu – dziękuję. Mam tylko jedną prośbę.

Następnym razem, gdy będziesz jeść bułkę – zamknij oczy.

Nie patrz. Nie oceniaj. Po prostu poczuj.

Zdziwisz się, ile możesz odkryć, gdy przestaniesz patrzeć, a zaczniesz czuć.

Dzień Demokracji to dzień, w którym najważniejsze wybory podejmuję zmysłami i sumieniem.


Co dla mnie znaczy Dzień Demokracji, gdy nie wiedzę flag i plakatów?

Odpowiadam szczerze. Dzień Demokracji nic dla mnie nie znaczy. Nie wiem kiedy się go obchodzi i nie chcę wiedzieć. Dla mnie Święto Demokracji jest każdego dnia. Każdego dnia powinniśmy dbać, by nikt nam jej nie zniszczył. Ani Polityk, ani Duchowny ani jakiś FANATYK. Demokracja to nie tylko możliwość głosowania w wyborach, referendach czy chodzenie na manifestację. Dla mnie demokracja znaczy tyle:

  • Jestem człowiekiem – chociaż inny niż mój sąsiad czy kolega.
  • Mogę korzystać z miejsc publicznych – nikt mi tego nie zabroni: ze względu na kolor skóry, włosów, sposób ubrania, jakiej jestem narodowości albo kogo kocham lub jakiej muzyki słucham.
  • Nikt nie może mi zabronić jazdy autobusem lub tramwajem.
  • Mogę robić wszystko w granicach prawa.  

          Patrząc na sprawy przyziemne to fakt, że lubię Pryncypałki a nie Mafijne to też mój nieskrępowany wybór. Czy torbę na zakupy będę miał z muchomorkiem czy czarną albo tęczową to też jest mój wybór. Nikt nie ma prawa mi narzucać rodzaju transportu publicznego czy zabraniać mi wejścia do kawiarni tylko dlatego, że nie podoba mu się pochodzenie mojej Matki czy Ojca.

          Dlaczego postanowiłem o tym napisać inaczej niż wszyscy? Kilka ostatnich dni spędziłem podróżując po północnej Polsce. Odwiedzaliśmy miejsca historyczne, nowoczesne dzieła człowieka oraz spotkałem się ze znajomymi. Wszędzie otaczała mnie przyroda i ludzie radośni, weseli, rozmawiający, śmiejący się. Tylko nie w dwóch miejscach mojej podróży. Tam odczuwało się ból, strach, śmierć, nienawiść i pomiatanie drugim człowiekiem. Były to dwa Muzea Niemiecki Obóz Koncentracyjny Stutthof w Sztutowie oraz Wilczy Szaniec.

W pierwszym można zobaczyć do czego są zdolni ludzie kierowani przez SZALEŃCA. Jaki wpływ na masy ma jedna chora z nienawiści osoba. Jak osoba uzależniona nie myśląca zdrowo, może doprowadzić do wymordowania milionów ludzi.

W drugim w pobliżu miejscowości Gierłoż, ta sama osoba ogarnięta manią wielkości, uważająca siebie i swój naród za „NADCZŁOWIEKA I NADLUDZKOŚĆ” w rzeczywistości była przestraszonym małym człowieczkiem. Ukrywał się pośród lasów w wielkich żelbetowych schronach. Gdzie żadna bomba nie mogła mu zrobić krzywdy. W końcu i tak sam targnął się na swoje życie. Smutny koniec. To jest przykład historyczny, niestety w obecnych czasach też są dyktatorzy, prezydenci, książęta czy szefowie partii, którzy są lub mają cechy dyktatorów albo autorytarnych i totalitarnych rządów.

 

Zmysły zamiast wzroku – mój sposób na wybory codzienne i odświętne.

          Głos – ludzie mnie otaczający są osobami spontanicznymi, nie kryjącymi emocji. To odzwierciedla ich głos. W każdej sytuacji człowiek brzmi inaczej. Gdy ktoś zgrzyta zębami to wiem, że nie jest szczęśliwy, a gdy szybciej mówi częściej łapie oddech to wiem, że jest czymś zaaferowany czymś pobudzony itd.

          Zapach – pozwala na rozpoznawanie najbliższych bezbłędnie. Spotykając ludzi na ulicy to czując ich zapach wiemy, czy ta osoba idzie od fryzjera czy wraca do domu po ciężkiej pracy. Gdy nasi najbliżsi są zdenerwowani, coś ich niepokoi również wyczuć można to przez ich zapach. Często zapach sugeruje nam co dana osoba lubi zjeść i czy spożywa lub nadużywa niektórych produktów.

          Dotyk dłoni – mówi dużo o drugim człowieku. Czy jest osobą młodą czy starszą, kobietą czy mężczyzną. Czy jest osobą pewną siebie, czy wątpiącą. Czy jest spokojny, czy zdenerwowany. Czy chce, aby nasza relacja była szybka i przelotna, czy chce aby ta chwila trwała długo.

 

Sumienie nie potrzebuje wzroku – tylko ciszy i odwagi.

Co to znaczy „słuchać siebie”, gdy nie rozprasza cię obraz. Nazywam to dialogiem z samym sobą. Składają się na to wartości i zasady wyniesione z domu rodzinnego oraz częściowo ze szkół. Postępując tak aby nie czynić zła drugiemu człowiekowi lub zwierzętom osiągamy połowę sukcesu. Należy jeszcze słuchać drugiego człowieka. Inni też mają swoje argumenty i nawet jeżeli się z nimi nie zgadasz, to oni mają do tego prawo. Możemy się pięknie różnić. Wracając do dialogu ze sobą to chyba każdy ma takie chwile, w których zamyka się w sobie. Chwile zadumy, refleksji zamyślenia się. Są one nam bardzo potrzebne. Nie jesteśmy trybikami w machinie.

Podejmując decyzję nie powinnyśmy kierować się tylko zapewnieniami innych. Każdy z nas widzący i niewidomi muszą posłuchać swojej intuicji, zastanowić się jakie emocje wiążą się tą decyzją. Możemy kierować się wcześniejszymi doświadczeniami własnymi lub najbliższych.

Demokracja sumienia – nie tylko przy urnie, ale przy stole. Do urny idziemy raz na kilka lat. Z demokracją lub jej brakiem spotykamy się codziennie. Począwszy od wyboru co zjemy na śniadanie, do jakiej szkoły pójdziemy, jaki zawód zdobędziemy aż do tego czy możemy żyć w danym miejscu. Nikt nie powinien dzielić ludzi na My i Oni. Nikt nie powinien mówić nam jak żyć i co nam wolno.

 

Dr Gerard, czyli mój słodki wybór wolności.

          Dlaczego lubię wybierać sam? Przecież wszyscy wiedzą lepiej co lubię. To nie prawda. Wybieram sam ponieważ lubię postawić na swoim i mam do tego prawo. Poza tym wiem czy w danym momencie mam ochotę na ciastko kruche, z kremem, wafelka czy z galaretką. Nikt nie zna moich myśli.

          Po drugie wybór ciastek powoduje moje zadowolenie, należy cieszyć się z małych rzeczy. Poza tym wybiorę te, które lubię a nie te których nie chce ktoś inny.

          Po trzecie każdy w domu ma prawo do każdego ciastka, nawet ostatniego. Nikomu z „zasady’ nie przysługuje pierwsze ani ostatnie ciasteczko. Jesteśmy równi wobec siebie.

 

Gdy nie widzisz, ale czujesz więcej – o zaufaniu i uważności.

          Słuch jako narzędzie rozumienia ludzi. Prawda czy fałsz. Moim zdaniem jest to bardzo pomocny zmysł. Ludzie potrafią mówić pięknie, piękne słowa, zachwalać, komplementować. Czy to są szczere słowa? Słuch pozwoli nam zmniejszyć zagrożenie. Rzadko kiedy osoba kłamiąca umie ukryć szybszy oddech czy drżenie strun głosowych. Dzięki słuchowi możemy poznać ton głosu, osoba nieszczera często mówi nienaturalnie spokojnie. W mojej rodzinie mamy charakterystyczną cechę. Mówimy szybko i inni mają problem nadążyć za nami.

          Dotyk jako język relacji i szacunku. Jak wcześniej pisałem dotyk, podanie dłoni są bardzo ważne. Ktoś kto chce pokazać wyższość nad nami, będzie silnie i długo ściskał naszą dłoń. To on zdecyduje kiedy zwolnić uścisk. Osoba nam życzliwa poda nam dłoń bez zbędnej agresji i uścisk będzie lekki. Często będzie towarzyszyło tej sytuacji położenie drugiej dłoni na ramieniu lub „poklepanie” po plecach (tzw. Piąteczka i misiek).

          Jak odróżnić osobę mówiącą szczerze od osoby mówiącej piękne słowa. Moim zdaniem po tonie głosu. Fałszywa osoba brzmi przesłodko, często nienaturalnie. Taka osoba używa zbyt dużo komplementów i okrągłych słów. W czasach pogoni za pieniądzem, każde dobre słowo jest rozważane i używane jak najrzadziej. W mojej rodzinie jesteśmy nauczeni mówić sobie miłe słowa bez specjalnych okoliczności. Dlatego jest to dla nas łatwe i nie musimy modulować głosem aby brzmieć prawdziwie.

 

Demokracja to też życzliwość – nie tylko głosy, ale gesty.

          Czym dla mnie jest równość w codziennych sytuacjach? Równość to nie to samo co identyczność. Nie pozwalam sobie aby ktoś odgórnie narzucił mi styl ubioru, słuchania muzyki, czy spacerowania w ulubione miejsca. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mi zabronił wsiąść do autobusu bo to dla ludzi lepszych, wyższego sortu. Kilka lat temu jeden polityk dzielił obywateli na lepszy i gorszy sort. Zabrzmiało to autorytarnie. Z automatu uruchomił się we mnie bunt. Gdy wprowadzono reformy sądownictwa, które obsadziły swoimi ludźmi Sądy. Po raz pierwszy wyszedłem na ulicę wykrzyczeć słowa niezadowolenia na manifestacjach. W moim idealnym państwie jest miejsce dla każdego. Każdy przestrzega Konstytucji i nie łamie prawa. Dla łamiących prawo jest miejsce do odbycia kary. Nikt nikogo nie wyklucza.

          Ważne dla mnie jest aby nikt na siłę mnie nie ratował, nie pomagał na siłę. Wolę aby pierwszym krokiem była rozmowa. Czy potrzebuję pomocy, w jaki sposób można mi pomóc. A potem możemy iść razem albo rozejść się każdy we swe.

          Jak pisałem cieszmy się z małych rzeczy. Mały, błahy wybór pomiędzy wafelkiem a delicją, jest dla mnie ważny i buduje moją wiarę w siebie. Samodzielne dotarcie z miejsca A do miejsca B jest dla mnie krokiem milowym. Każdy mój wybór daje mi klimat wolności i samodzielności.

 

Mój Dzień Demokracji – bez widoku, ale z wyborem w sercu.

          Podsumowując Dzień Demokracji powinien być codziennie. Osoby niewidome i zdrowe powinny dbać o demokrację już przy własnym stole nie tylko przy urnach. Musimy dbać by nikt nam jej nie zniszczył. Żaden człowiek, żadna partia, żadna religia czy sekta. Sami dokonujmy wyborów. Nawet tych złych, ale sami. Możemy wyciągnąć z nich doświadczenie. Przekonać się, czy ten wybór był dla nas odpowiedni. Aby w podobnej sytuacji nie popełnić tego samego błędu.

          Namawiam do przeprowadzenia małego doświadczenia. Spotykając sąsiadkę, kolegę czy ciocię. „Wyłączcie” wzrok, wsłuchajcie się w ton głosu, jakie emocje niosą ze sobą słowa. Zwróćcie uwagę na oddech rozmówcy, gestykulacje rąk a nawet czy osoba nadmiernie się poci. To powie Wam czy rozmówca jest autentyczny.

          Pamiętajcie wybór nas buduje. Buduje naszą odwagę, samoocenę, wiarę w siebie. Nasze wyboru uczą nas. Możemy zbierać doświadczenia dobre i złe. Wyciągajmy z nich wnioski. Nie bójmy się mylić. Nie robi błędów ten, kto nic nie robi. Ponad to nasze wybory mówią o nas. Czy jesteśmy niezależni, głodni wiedzy, aktywni czy jesteśmy kostkami domino albo pionkami, które układa ktoś inny na planszy gry o nazwie NASZE ŻYCIE.   

Dr Gerard i światowy Dzień Rodziców - duet, który poprawia humor nawet bez widoku tortu.

 

Dr Gerard i światowy Dzień Rodziców - duet, który poprawia humor nawet bez widoku tortu.

Czerwiec, to piękny miesiąc zaraz po maju. Wiele w tym miesiącu obchodzimy świąt, które są bliskie naszym sercom. Obchodzimy pierwszego czerwca Dzień Dziecka. Wiadomo, gdyby nie było rodziców, nie byłoby dzieci. Więc, obchodzimy także pierwszego czerwca Dzień Rodziców. To piękne święto. Dzięki rodzicom zawdzięczamy swoje istnienie. W tym dniu nie potrzebujemy dużych tortów, mnóstwo świeczek. Możemy swoim rodzicom podziękować inaczej. Ten dzień możemy świętować ze swoimi rodzicami cudownie pysznymi ciastkami firmy Dr Gerard. Ta firma w swoim asortymencie ma wiele pysznych rzeczy, które na pewno posmakują naszym ukochanym rodzicom.

Rodzice, których nie widzę, – ale czuję całym sercem.

Każdy rodzic myślę, że kocha swoje dzieci nad życie. Każdy chce żeby te życie wyglądało jak najpiękniej. Jednak czasami zdarzają się w życiu sytuacje, na które nie mamy wpływu. Zdarzają się choroby lub różne wypadki. Kiedy dziecko z jakiegoś powodu traci wzrok, rodzice robią wszystko by ułatwić jemu życie. To są pierwsze osoby, które są przy nas. To rodzice szukają lekarzy, różnych wyjść by żyło się na osobą niewidzącym lub słabo widzącym jak najlepiej. My natomiast dzieci nie musimy widzieć naszych rodziców. Chociaż oczywiście bardzo byśmy chcieli. Jeżeli tego nie możemy wystarczy na ich obecność. Jesteśmy jak Nawrocki, które rozpoznają swoich rodziców po ich ciepłych gestach w, zapachu. Kiedy suszymy ciepłe włosy swoich rodziców od razu czujemy się bezpieczniejsi. Nie lękamy się przeszkód ani tym podobnym rzeczom. Wiemy, że oni są i będą zawsze przy nas. Nie widzieć, to znaczy czuć.

Dr Gerard na talerzyku, uśmiech w sercu - słodki moment bez patrzenia.

Kiedy byliśmy małymi dziećmi, da się rodzice starać się nas rozpieszczać. Oprócz swojej miłości dawali nam dużo dobrych rad kropka opiekowali się nami i wychowywali tak jak potrafili. Nagradzali nas a czasami. Najlepszymi nagrodami były pyszne słodycze kropka ciasta, ciasteczka. To w naszych wspomnieniach towarzyszą nam te słodki chwile. Może nie widzieliśmy jak były opakowane te ciastka, ale ich ma zapach został z nami i pozostanie na zawsze. Kiedy nie widzimy zadajemy dużo pytań, dotyczących opakowań kropka rodzice znają nam się opowiedzieć jak to opakowanie wygląda. My je dotykamy i oczami wyobraźni widzimy je. Jednak najważniejsze jest, kiedy jemy te ciasta wtedy czujemy ich smak. Delikatnie przykładamy do nosa i wąchamy by zapamiętać ich zapach. Te najcudowniejsze ciastka i ich zapachy towarzyszą nam cały czas. Dr Gerard dziś daje nam niesamowite wrażenia jedząc jego produktem. Uwielbiam ciastka, które chrupią. Uwielbiam ciastka, które pachną. Uwielbiam, kiedy rozpuszczają mi się w pewnym momencie w moich ustach i wtedy mogę poczuć ich prawdziwy smak.

Tort? Nie trzeba. Wystarczy rozmowa i coś kruchego.

Świętowanie Dnia Rodziców, nie musi być wielkim balem. Wiem z własnego doświadczenia, że nasi rodzice wolą byśmy z nimi posiedzieli i porozmawiali. Wystarczy do nich zajrzeć, przygotować ciepły napój herbatę czy kawę. A w ten dzień niech nam na talerzu znajdą się jeszcze pyszne ciastka firmy Dr Gerard. Niech to będą zwykłe, kruche ciasteczka. Ważne jest gest i ważne są słowa, które wyrażą naszą miłość i wdzięczność za wszystkie lata poświęcone naszemu wychowaniu. A wiemy wszyscy, że wcale to nie jest łatwe zadanie. Nasi rodzice, kiedy my już dorośniemy bardzo potrzebują z nami kontaktu. Czasami może wydawać się dla nas to męczące, ale postarajmy się zrozumieć, że po iluś lata stawiamy ich samych w domach kropka zostawiamy, bo zaczynamy swoje życie. I to nieważne czy jesteśmy zdrowi, czy chorzy w jakimś sensie zakładamy własne gniazda kropka własne domy rodzinne. Dzięki dopuszczamy nasz rodzinny dom, naszych rodziców oni pozostają tam i czekają na każde dobre słowo z naszej strony.

Świętowanie wszystkimi zmysłami – tylko bez wzroku.

Dziecko, które traci wzrok, dorosła osoba, która traci wzrok chciałabym wiedzieć jak wyglądają ich rodzice. Pomimo że nie widzą dotykiem rysują sobie ich wyobraźni. Swoimi uszami słyszą ich cudowny miękki głos. Czują ich dotyk, zapach. I to są rzeczy, które w ich wyobraźni tworzą obraz rodziców. To najpiękniejszy obraz, jaki możemy sobie stworzyć.

Pierwszego czerwca to święto naszych cudownych, kochających rodziców. To także święto nas, czyli dzieci. Ale wszyscy wiemy, że nie byłoby nas gdyby nie było taty i mam. Dlatego świętujmy ten dzień jak możemy najbardziej. Odwiedzajmy, póki są jeszcze z nami. I nieważne to będzie wielki bal, czy zwykłe popołudniowe spotkanie. Ważne by wiedzieli, że jesteśmy z nimi. By wiedzieli jak bardzo ich kochamy, i ile zawdzięczamy im. Ofiarujmy coś słodkiego a najlepiej słodycze firmy Dr Gerard. Ofiarujmy pyszne, kruche ciasteczka kropka usiądźmy razem z nimi na chwilę przy stole i powspominajmy dobre, cudowne dziecięce dni. Popytajmy ich o ich wspomnienia swoich rodziców. To ważne. Będziemy wtedy bardziej świadomi, w jakich czasach i jak ciężko im się żyło. Uświadomimy sobie ile dla nas poświęcili, ile godzin po nocach nie przespali. A kiedy dochodzi w naszym życiu jeszcze choroba, czy utrata wzroku to dla nich to jeszcze podwójna walka o to byśmy w życiu byli szczęśliwi. Każdy z nas dorasta i w pewnym momencie opuszcza swój rodzinny dom. Opuszczamy by stworzyć coś swojego. Stworzyć nowy rozdział twojego własnego życia. Ale dopóki żyją nasi rodzice pamiętajmy by uczestniczyli w naszym życiu. Nawet, jeżeli nie widzimy to możemy a tęsknić za ich zapachem, dotykiem w ciepłym głosem kropka a kiedy jesteśmy daleko nie zawsze możemy do nich pojechać starajmy się do nich zadzwonić, chwilę porozmawiać albo nadać paczkę. Paczkę pełną słodyczy firmy Dr Gerard. Wtedy będę wiedzieć, że o nich pamiętamy, ich bardzo kochamy. Jak bardzo jesteśmy za wszystko wdzięczni.

Dlaczego Dzień Mleka brzmi lepiej niż wygląda? Opowieść osoby niewidomej z kawałkiem ciastka

1. Dzień Mleka w moim stylu.

Kiedy pierwszy raz usłyszałam, że istnieje coś takiego jak Dzień Mleka, zareagowałam tak, jak reaguję na większość dziwnych świąt: z lekkim rozbawieniem i pytaniem „ale po co?”. Przecież mleko to mleko – nie ma co z tego robić uroczystości. A jednak... coś w tym było. Coś czułego. Domowego. Cichego.

Nie widzę kalendarza z obrazkiem krowy, nie oglądam internetowych filmików z wąsatymi baristami trzymającymi filiżanki z serduszkiem z pianki. Ale wiem, że ten dzień istnieje. Bo ktoś mi o nim opowiedział. Bo są reklamy w radiu. Bo w sklepie, zamiast jednej półki z mlekiem, nagle są cztery. I wiem, że to nie przypadek.

Ale to nie dlatego postanowiłam o tym pisać.

Piszę, bo mam potrzebę opowiedzieć swoją wersję.

W moim świecie mleko nie ma koloru.

Nie wiem, czy jest idealnie białe, czy może bardziej kremowe. Czy w świetle dnia błyszczy, czy matowieje.

Ale za to wiem, jak brzmi.

Wiem, jak pachnie wczesnym rankiem, zanim jeszcze zdążę cokolwiek zjeść.

Wiem, jak smakuje, kiedy nie ma w nim dodatków – tylko ono samo, uczciwe i ciepłe.

Wiem, jak zmienia się jego temperatura w moich dłoniach i jak potrafi ogrzać, nawet jeśli za oknem nie ma słońca.

Dlatego chcę o tym napisać.

Nie po to, żeby udowodnić, że jestem „taka jak wszyscy”.

Wręcz przeciwnie – chcę pokazać, że jestem trochę inna, ale to nie znaczy, że mniej czuję.

Może nawet więcej.

Nie mam do dyspozycji zdjęć, obrazków, filmów.

Mam za to pamięć dźwięku, który robi mleko, kiedy wlewam je do kubka.

Mam zapach, który zostaje na rękach po dotknięciu kartonu.

Mam wspomnienia, w których mleko było pierwszym lekarstwem na smutek.

I mam coś jeszcze: ciastko, które idealnie pasuje do tej historii.

A może to historia pasuje do ciastka?

 

2. Jak brzmi mleko? Tak, to możliwe.

Mleko jest jak piosenka – tylko dla cierpliwych.

Kiedy otwieram karton, robi to po swojemu. Czasem jest posłuszne, wystarczy lekkie naciśnięcie i już – otwarte. Czasem zgrzyta, jakby mówiło: „Nie dziś, człowieku, daj mi jeszcze pięć minut”. Lubi stawiać opór – a może po prostu testuje, czy jestem dziś spokojna.

Samo przelewanie to mój ulubiony moment. Ten dźwięk, jakby się przesypywało aksamit. Nie chlupie jak woda. Nie szumi jak herbata. Mleko ma swoją melodię. Spokojną. Czasem aż medytacyjną.

A potem ten dźwięk, który zna każdy: mleko zaczyna się gotować. Najpierw milczy. Jakby chciało ukryć swoje zamiary. Ale potem zaczyna syczeć. Zbliża się do wrzenia i już wiem – za chwilę wykipi. Zawsze za szybko. Zawsze z zaskoczenia.

Wtedy przypominam sobie ten jeden dźwięk z dzieciństwa.

– Uważaj, gorące!

Głos mojej mamy. Jak syrena ostrzegawcza i opieka w jednym.

Dla kogoś, kto widzi, gotujące się mleko to biała piana i bąbelki.

Dla mnie to śpiew dzieciństwa. Domowy alarm.

 

3. Smak i zapach, które potrafią opowiadać historie.

Nie trzeba widzieć, żeby wiedzieć, kiedy mleko pachnie świeżo.

Mleko zimne pachnie ciszej. Trochę jak poranek – bez krzyku, bez pośpiechu. Gdy się je podgrzeje, zaczyna mówić głośniej. Zapach zmienia się z neutralnego w ciepły. Robi się... kremowy. Tak, kremowy może być zapachem.

Zamykam oczy – nie dla poetyki, tylko z przyzwyczajenia – i wiem, czy mleko ma odpowiednią temperaturę. Po zapachu. Po tym, jak unosi się para. Po tym, jak delikatnie szczypie w nos.

A potem jest ciastko.

Niech będzie dr Gerard. Nie pytajcie, jak wygląda – nie mam pojęcia. Ale znam każdy jego kant. Każdą warstwę.

Są dni, gdy łamię je ostrożnie, jakby było ze szkła. Innego dnia zjadam je na raz – z rozmachem. Ale zawsze, zawsze łączę je z mlekiem. Bo ten duet mówi więcej niż niejeden deser w modnej kawiarni.

Czuję. Nie widzę.

Ale czuję dokładnie to, co trzeba: zapach, smak, fakturę.

I wiem, że niczego mi nie brakuje.

 

4. Dlaczego „brzmi lepiej niż wygląda”?

Bo u mnie właśnie brzmi.

Bo pachnie.

Bo zostawia ślad na języku, a nie na zdjęciu.

Lubię myśleć, że dla mnie rzeczy są mniej powierzchowne. Bo nie mam jak się rozproszyć obrazem. Nie gonię za kadrem. Nie układam rzeczy „żeby wyglądały”. Układam je, żeby były.

Dzień Mleka nie jest dla mnie estetycznym momentem.

To jest czucie.

Nie trzeba mieć wzroku, żeby zrozumieć, że coś jest piękne.

Czasem to, że nie widzę, pozwala mi widzieć więcej.

Nie oceniam, czy kubek pasuje do obrusa. Skupiam się na tym, czy kubek dobrze leży w dłoni. Czy mleko ma odpowiednią temperaturę. Czy ciastko nie jest przypadkiem ostatnie. (To najgorsza wiadomość w takim dniu).

 

5. Małe radości w Dniu Mleka, które trudno uchwycić wzrokiem

Trzymasz ciepły kubek.

Czujesz, jak grzeje Ci dłonie. Nie musisz wiedzieć, że jest biały. Nie musisz go widzieć. Wystarczy, że jest.

A potem – ciastko. Delikatne, kruche, w punkt.

W palcach lekko się łamie. Zostawia okruchy, które gdzieś wpadną w szczelinę kanapy, ale dziś Ci to nie przeszkadza.

W Dniu Mleka pozwalam sobie na czas.

Bez powiadomień. Bez rozmów. Bez „muszę”.

To tylko ja. Kubek. Ciastko. I ta niepozorna cisza, która smakuje lepiej niż niejedna rozmowa.

Możesz to nazwać medytacją. Ja nazywam to chwilą bez wymagań.

A to, że nikt nie widzi, jak wygląda to ciastko?

I bardzo dobrze.

Bo ono nie musi wyglądać. Ma smakować.

 

6. Gdy ludzie patrzą, a ja czuję – co daje bycie niewidomym w takie dni

Ludzie często chcą „pokazać” mi rzeczy. I naprawdę doceniam intencję. Ale Dzień Mleka to nie moment, który trzeba oglądać.

To moment, w którym trzeba być.

Nie muszę widzieć, by wiedzieć, że coś jest dobre.

Czasem żartuję, że mam zmysły ninja – ale coś w tym jest. Mój świat to nie tapeta do oglądania, tylko przestrzeń do przeżywania.

Słucham. Wącham. Dotykam.

Gdy wszyscy gonią za kadrem, ja zostaję w chwili.

Zamiast naciskać spust migawki, naciskam stop na wszystkim innym.

I to jest mój luksus.

To, że nie muszę oglądać, żeby zrozumieć, że coś jest warte zachowania w pamięci.

 

7. Zakończenie: Dzień Mleka to moje święto, nawet jeśli go nie widzę

Nie mam zdjęć z tego dnia. Ale mam wspomnienia, które zostają.

Mam ten jeden kubek, który zawsze wybieram. Mam zapach ciepłego mleka, który wraca po latach. Mam ciastko, które dzieli ze mną chwilę ciszy.

I to wystarczy, by świętować.

Bo świętowanie nie polega na tym, że coś musi być spektakularne. Czasem wystarczy, że jest prawdziwe.

Zamknij kiedyś oczy. Nie po to, żeby zrozumieć mnie.

Tylko po to, żeby lepiej zrozumieć siebie.

Weź kubek. Ciastko. I usiądź.

Nie musisz widzieć. Wystarczy, że jesteś.

Bo czasem mniej widać – więcej się czuje.

I to jest cały sekret Dnia Mleka.

Światowy Dzień Praw Osób Starszych i dźwięk opowieści, który brzmi lepiej niż niejedna porada z internetu

   Wstęp: Czym jest Światowy Dzień Praw Osób Starszych – i co we mnie porusza

   Ten dzień nie brzmi sexy, ale mówi o czymś ważnym! „Światowy Dzień Praw Osób Starszych” to nie jest coś, co łapie za serce już samą nazwą. Nie brzmi ani jak festiwal, ani jak coś, co chce się świętować. Ale… może właśnie dlatego warto przy nim przystanąć. Bo za tą drętwą nazwą są ludzie – nasi bliscy. Ci, co pamiętają czasy bez internetu, ci, których dłonie drżą przy herbacie, ale których pamięć potrafi wyciągnąć takie historie, że my przy nich wysiadamy.

Dla mnie to nie jest dzień „seniora”. Nie czuję się seniorem, nawet jeśli czasem coś mnie strzyka w kręgosłupie. Ale czuję, że dojrzewam do czegoś: do uważności. Do tego, by widzieć więcej – nie oczami, tylko sercem.

Prawa osób starszych? To nie tylko dostęp do opieki zdrowotnej i ławek w parku. To prawo do bycia słuchanym. Do tego, żeby ktoś nie przewracał oczami, gdy zaczynasz mówić: „Za moich czasów…”. Bo właśnie wtedy zaczyna się coś, czego nie znajdziesz w Google.

 

   Nie widzę zmarszczek, ale słyszę doświadczenie

   Wiesz, ja nie widzę. Ale słyszę. I to jest piękna rzecz. Bo głos starszego człowieka to nie tylko brzmienie – to historia. Drżenie w głosie mówi więcej niż tysiąc słów. Słychać tam śmiech dzieci, które już dawno dorosły. Słychać samotność. Słychać siłę, która nie potrzebuje krzyczeć.

Kiedyś moja babcia opowiadała mi o tym, jak szła do szkoły na boso, bo buty były tylko na niedzielę. Opowiadała to z takim spokojem, że mnie to zawstydzało – ja, który narzekałem, że mam za wolne Wi-Fi. I wiesz co? Ta jej historia została we mnie głębiej niż jakikolwiek artykuł w necie.

Bo opowieści starszych ludzi mają inny rytm. Nie są pisane pod lajki. Nie są skracane do piętnastu sekund. One po prostu są. Prawdziwe. I jeśli masz chwilę, żeby ich posłuchać, to naprawdę możesz coś zrozumieć. O nich. O sobie. O świecie.

 

   Słuchanie jako forma szacunku – moje podejście

   W dzisiejszym świecie wszystko krzyczy: „Zobacz mnie!”, „Kliknij mnie!”, „Zareaguj!”. A starsi ludzie – oni nie krzyczą. I przez to są często niesłyszani.

Dla mnie słuchanie to nie tylko siedzenie i kiwanie głową. To bycie obecnym. I nie oczami, ale uchem i sercem. Czasem wystarczy, że po prostu się jest – i to działa. Bez oceniania, bez poprawiania, bez „a ja to mam inaczej”.

Miałem kiedyś rozmowę z pewnym starszym panem. Długo milczeliśmy. A potem powiedział jedno zdanie: „Wiesz, najbardziej boli nie to, że jestem sam, tylko że już nikogo nie obchodzi, co mam do powiedzenia”. I to mnie uderzyło. Bo to nie jest brak ludzi – to brak słuchania.

Czasem najlepsze, co możemy dać, to obecność. I nie chodzi o wielkie rozmowy. Czasem wystarczy, że pozwolisz komuś mówić we własnym tempie. Że nie przerywasz, nie uciekasz, nie patrzysz w telefon.

 

   Ciastko dr Gerard jako narzędzie budowania relacji międzypokoleniowej

   Brzmi zabawnie, ale serio – jedno ciastko potrafi przełamać więcej niż godzinna prelekcja. Mam na myśli takie zwykłe ciasteczka – u mnie to często Dr Gerard. Kruche, słodkie, znane jeszcze z czasów młodości. Kiedy podaję je komuś starszemu albo młodszemu – zaczyna się coś fajnego. Rozmowa. Uśmiech. Cisza, która nie jest niezręczna, tylko przyjazna.

Wspólne chrupanie, tak po prostu – bez wielkiej idei – często prowadzi do czegoś głębszego. Do pytań. Do opowieści. Do wspomnień. A czasem do wspólnego śmiechu, że kiedyś telewizor miał dwa kanały, a teraz pilotów jest pięć i każdy do czego innego.

Nie trzeba wielkich słów, żeby zbudować most między pokoleniami. Czasem wystarczy kruche ciastko, które mówi: „Jesteśmy tu razem”. I to naprawdę działa.

 

   Starsze osoby nie potrzebują filtra – wystarczy im uważność

   Wiesz, co mnie porusza najbardziej? To, że starsi ludzie nie próbują być idealni. Nie potrzebują filtrów. Nie próbują brzmieć jak eksperci. Oni po prostu są. I to jest piękne.

Głos, który drży. Zdanie, które się urwie. Opowieść, która się powtórzy. Ale w tym wszystkim jest coś, czego nie da się podrobić – autentyczność. Prawda. Życie.

Ja sam uczę się słuchać bez oceniania. Bez poprawiania. Bo wiem, że to, co słyszę, nie jest tylko opowieścią – to fragment czyjegoś świata. A jeśli pozwolę mu wybrzmieć, to może i mnie coś w środku się poukłada.

Bo nie trzeba być wygadanym, żeby być ważnym. Nie trzeba być młodym, żeby być potrzebnym. Wystarczy być. I mówić swoim głosem – nawet jeśli on nie jest gładki jak w reklamie.

 

   Światowy Dzień Praw Osób Starszych jako przypomnienie, by nie klikać, tylko słuchać

   Słuchaj, masz nieco mniej lat ode mnie, ale ja jestem już dobrze po czterdziestce… I choć lubimy nowinki, gadżety, aplikacje – to chyba oboje wiemy, że najważniejsze rzeczy dzieją się poza ekranem.

Ten dzień – Światowy Dzień Praw Osób Starszych – to dla mnie przypomnienie, żeby nie tylko klikać. Ale żeby zrobić coś prawdziwego. Zaparzyć herbatę. Zabrać babcię na spacer. Zadzwonić do mamy, nie tylko wtedy, gdy coś potrzeba.

Bo rozmowa głos do głosu to dziś luksus. Prawdziwy. I kiedy siadasz z kimś starszym, bez pośpiechu, bez rozpraszaczy, to nagle czujesz, że życie naprawdę płynie – nie w trybie „przewiń”, tylko „posłuchaj”.

Nie musisz od razu zmieniać świata. Ale możesz sprawić, że ktoś poczuje się dziś mniej samotny. A to już naprawdę dużo.

 

   Zakończenie: Bo nie wszystko, co ważne, da się znaleźć w Google

   Na koniec powiem Ci to, co sam musiałem zrozumieć. Nie wszystko, co ważne, znajdziesz w Google. Ani na forum. Ani w podcaście.

Czasem najlepsza rada przychodzi z ust kogoś, kto zaczyna: „Kiedy byłam w twoim wieku…”. I choć brzmi to jak początek bajki, to właśnie tam kryje się najwięcej prawdy. Bo to nie teoria. To życie. Przeżyte. Dotknięte. Czasem bolesne, ale szczere.

Dziś jestem wdzięczny tym wszystkim głosom, które zostały we mnie. Tym, którzy mówili mi rzeczy, których nie chciałem wtedy słuchać. Bo teraz je rozumiem. I teraz wiem, że kiedyś ja też będę tym starszym człowiekiem. I chciałbym, żeby wtedy ktoś też usiadł ze mną. Bez telefonu. Bez pośpiechu.

Bo o to w tym wszystkim chodzi, prawda?