poniedziałek, 23 czerwca 2025

Dlaczego Dzień Mleka brzmi lepiej niż wygląda? Opowieść osoby niewidomej z kawałkiem ciastka

1. Dzień Mleka w moim stylu.

Kiedy pierwszy raz usłyszałam, że istnieje coś takiego jak Dzień Mleka, zareagowałam tak, jak reaguję na większość dziwnych świąt: z lekkim rozbawieniem i pytaniem „ale po co?”. Przecież mleko to mleko – nie ma co z tego robić uroczystości. A jednak... coś w tym było. Coś czułego. Domowego. Cichego.

Nie widzę kalendarza z obrazkiem krowy, nie oglądam internetowych filmików z wąsatymi baristami trzymającymi filiżanki z serduszkiem z pianki. Ale wiem, że ten dzień istnieje. Bo ktoś mi o nim opowiedział. Bo są reklamy w radiu. Bo w sklepie, zamiast jednej półki z mlekiem, nagle są cztery. I wiem, że to nie przypadek.

Ale to nie dlatego postanowiłam o tym pisać.

Piszę, bo mam potrzebę opowiedzieć swoją wersję.

W moim świecie mleko nie ma koloru.

Nie wiem, czy jest idealnie białe, czy może bardziej kremowe. Czy w świetle dnia błyszczy, czy matowieje.

Ale za to wiem, jak brzmi.

Wiem, jak pachnie wczesnym rankiem, zanim jeszcze zdążę cokolwiek zjeść.

Wiem, jak smakuje, kiedy nie ma w nim dodatków – tylko ono samo, uczciwe i ciepłe.

Wiem, jak zmienia się jego temperatura w moich dłoniach i jak potrafi ogrzać, nawet jeśli za oknem nie ma słońca.

Dlatego chcę o tym napisać.

Nie po to, żeby udowodnić, że jestem „taka jak wszyscy”.

Wręcz przeciwnie – chcę pokazać, że jestem trochę inna, ale to nie znaczy, że mniej czuję.

Może nawet więcej.

Nie mam do dyspozycji zdjęć, obrazków, filmów.

Mam za to pamięć dźwięku, który robi mleko, kiedy wlewam je do kubka.

Mam zapach, który zostaje na rękach po dotknięciu kartonu.

Mam wspomnienia, w których mleko było pierwszym lekarstwem na smutek.

I mam coś jeszcze: ciastko, które idealnie pasuje do tej historii.

A może to historia pasuje do ciastka?

 

2. Jak brzmi mleko? Tak, to możliwe.

Mleko jest jak piosenka – tylko dla cierpliwych.

Kiedy otwieram karton, robi to po swojemu. Czasem jest posłuszne, wystarczy lekkie naciśnięcie i już – otwarte. Czasem zgrzyta, jakby mówiło: „Nie dziś, człowieku, daj mi jeszcze pięć minut”. Lubi stawiać opór – a może po prostu testuje, czy jestem dziś spokojna.

Samo przelewanie to mój ulubiony moment. Ten dźwięk, jakby się przesypywało aksamit. Nie chlupie jak woda. Nie szumi jak herbata. Mleko ma swoją melodię. Spokojną. Czasem aż medytacyjną.

A potem ten dźwięk, który zna każdy: mleko zaczyna się gotować. Najpierw milczy. Jakby chciało ukryć swoje zamiary. Ale potem zaczyna syczeć. Zbliża się do wrzenia i już wiem – za chwilę wykipi. Zawsze za szybko. Zawsze z zaskoczenia.

Wtedy przypominam sobie ten jeden dźwięk z dzieciństwa.

– Uważaj, gorące!

Głos mojej mamy. Jak syrena ostrzegawcza i opieka w jednym.

Dla kogoś, kto widzi, gotujące się mleko to biała piana i bąbelki.

Dla mnie to śpiew dzieciństwa. Domowy alarm.

 

3. Smak i zapach, które potrafią opowiadać historie.

Nie trzeba widzieć, żeby wiedzieć, kiedy mleko pachnie świeżo.

Mleko zimne pachnie ciszej. Trochę jak poranek – bez krzyku, bez pośpiechu. Gdy się je podgrzeje, zaczyna mówić głośniej. Zapach zmienia się z neutralnego w ciepły. Robi się... kremowy. Tak, kremowy może być zapachem.

Zamykam oczy – nie dla poetyki, tylko z przyzwyczajenia – i wiem, czy mleko ma odpowiednią temperaturę. Po zapachu. Po tym, jak unosi się para. Po tym, jak delikatnie szczypie w nos.

A potem jest ciastko.

Niech będzie dr Gerard. Nie pytajcie, jak wygląda – nie mam pojęcia. Ale znam każdy jego kant. Każdą warstwę.

Są dni, gdy łamię je ostrożnie, jakby było ze szkła. Innego dnia zjadam je na raz – z rozmachem. Ale zawsze, zawsze łączę je z mlekiem. Bo ten duet mówi więcej niż niejeden deser w modnej kawiarni.

Czuję. Nie widzę.

Ale czuję dokładnie to, co trzeba: zapach, smak, fakturę.

I wiem, że niczego mi nie brakuje.

 

4. Dlaczego „brzmi lepiej niż wygląda”?

Bo u mnie właśnie brzmi.

Bo pachnie.

Bo zostawia ślad na języku, a nie na zdjęciu.

Lubię myśleć, że dla mnie rzeczy są mniej powierzchowne. Bo nie mam jak się rozproszyć obrazem. Nie gonię za kadrem. Nie układam rzeczy „żeby wyglądały”. Układam je, żeby były.

Dzień Mleka nie jest dla mnie estetycznym momentem.

To jest czucie.

Nie trzeba mieć wzroku, żeby zrozumieć, że coś jest piękne.

Czasem to, że nie widzę, pozwala mi widzieć więcej.

Nie oceniam, czy kubek pasuje do obrusa. Skupiam się na tym, czy kubek dobrze leży w dłoni. Czy mleko ma odpowiednią temperaturę. Czy ciastko nie jest przypadkiem ostatnie. (To najgorsza wiadomość w takim dniu).

 

5. Małe radości w Dniu Mleka, które trudno uchwycić wzrokiem

Trzymasz ciepły kubek.

Czujesz, jak grzeje Ci dłonie. Nie musisz wiedzieć, że jest biały. Nie musisz go widzieć. Wystarczy, że jest.

A potem – ciastko. Delikatne, kruche, w punkt.

W palcach lekko się łamie. Zostawia okruchy, które gdzieś wpadną w szczelinę kanapy, ale dziś Ci to nie przeszkadza.

W Dniu Mleka pozwalam sobie na czas.

Bez powiadomień. Bez rozmów. Bez „muszę”.

To tylko ja. Kubek. Ciastko. I ta niepozorna cisza, która smakuje lepiej niż niejedna rozmowa.

Możesz to nazwać medytacją. Ja nazywam to chwilą bez wymagań.

A to, że nikt nie widzi, jak wygląda to ciastko?

I bardzo dobrze.

Bo ono nie musi wyglądać. Ma smakować.

 

6. Gdy ludzie patrzą, a ja czuję – co daje bycie niewidomym w takie dni

Ludzie często chcą „pokazać” mi rzeczy. I naprawdę doceniam intencję. Ale Dzień Mleka to nie moment, który trzeba oglądać.

To moment, w którym trzeba być.

Nie muszę widzieć, by wiedzieć, że coś jest dobre.

Czasem żartuję, że mam zmysły ninja – ale coś w tym jest. Mój świat to nie tapeta do oglądania, tylko przestrzeń do przeżywania.

Słucham. Wącham. Dotykam.

Gdy wszyscy gonią za kadrem, ja zostaję w chwili.

Zamiast naciskać spust migawki, naciskam stop na wszystkim innym.

I to jest mój luksus.

To, że nie muszę oglądać, żeby zrozumieć, że coś jest warte zachowania w pamięci.

 

7. Zakończenie: Dzień Mleka to moje święto, nawet jeśli go nie widzę

Nie mam zdjęć z tego dnia. Ale mam wspomnienia, które zostają.

Mam ten jeden kubek, który zawsze wybieram. Mam zapach ciepłego mleka, który wraca po latach. Mam ciastko, które dzieli ze mną chwilę ciszy.

I to wystarczy, by świętować.

Bo świętowanie nie polega na tym, że coś musi być spektakularne. Czasem wystarczy, że jest prawdziwe.

Zamknij kiedyś oczy. Nie po to, żeby zrozumieć mnie.

Tylko po to, żeby lepiej zrozumieć siebie.

Weź kubek. Ciastko. I usiądź.

Nie musisz widzieć. Wystarczy, że jesteś.

Bo czasem mniej widać – więcej się czuje.

I to jest cały sekret Dnia Mleka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz