Czym jest dla mnie Święto Bułki?
Nie widzę. Ale widzę inaczej. Nie oczami – zmysłami. Zapachem, dźwiękiem, dotykiem, smakiem. Święto Bułki to dla mnie dzień, w którym te zmysły przejmują pełną kontrolę.
To dzień bez fleszy, bez zdjęć na Instagramie, bez oceniania po okładce. Bo bułki – podobnie jak ludzie i chwile – nie zawsze wyglądają tak, jakby miały smakować. A często to, co najzwyklejsze, okazuje się najprawdziwsze.
W Święto Bułki nie zastanawiam się nad jej wyglądem. Nie obchodzi mnie, czy jest idealnie wypieczona, czy ma symetryczne nacięcie. Obchodzi mnie, jak pachnie, jak brzmi, gdy ją łamię, i jak rozchodzi się jej ciepło w moich dłoniach.
Bułki mojego dzieciństwa
Nie potrafię powiedzieć, jak wyglądała pierwsza bułka, którą trzymałem w rękach. Ale doskonale pamiętam, jak pachniała.
W moim dzieciństwie piekarnia była miejscem magicznym. Budziłem się rano i zanim jeszcze rozwinąłem koc, już wiedziałem, że mama wróciła z pieczywem. Mieszkanie wypełniał zapach, który do dziś przenosi mnie w czasie: ciepło mąki, delikatność drożdży, lekka nuta przypieczonej skórki.
Gdy byłem starszy, chodziłem z mamą do piekarni. Nie po to, by zobaczyć witrynę – ale żeby stać przy drzwiach i czekać, aż buchnie ciepło. To była nasza forma porannego rytuału. Inni brali gazetę, ja chłonąłem zapach i dźwięki.
Bułka była jak list pisany do zmysłów. Nie trzeba było jej widzieć. Wystarczyło czuć.
Święto Bułki „po mojemu”
16 października – lub dowolny inny dzień, w którym tego potrzebuję – zaczynam podobnie.
Wychodzę po bułkę. Najlepiej jeszcze ciepłą, prosto z piekarni. Dłonie od razu rozpoznają świeżość. Nie muszę jej nawet łamać – wystarczy lekki nacisk palców, by wyczuć chrupkość skórki i miękki środek.
W domu robię sobie mleko – czasem ciepłe, czasem zimne, zależnie od pogody. Siadam. W tle nie gra radio, nie wibruje telefon. Nie robię zdjęć. Nie pytam nikogo, czy dobrze to wygląda.
Zamykam oczy. I po prostu jestem.
Każdy kęs to osobna historia. Czasem przywołuje wspomnienia. Czasem wywołuje uśmiech. Czasem po prostu koi. Ale nigdy nie jest tylko jedzeniem.
Bo w tym dniu bułka to więcej niż pieczywo. To symbol prostoty, autentyczności i chwili dla siebie.
Z bułką w jednej ręce, ciastkiem dr Gerard w drugiej
Lubię kontrasty. Dlatego w moim rytuale bułki jest też miejsce na coś słodkiego. Najczęściej sięgam po kruche ciastka – dr Gerard to marka, do której mam zaufanie i sentyment. Może to przez ich zapach, może przez delikatność, z jaką się kruszą w ustach.
Ciastko nie konkuruje z bułką – ono ją uzupełnia. Jest jak deser po dobrej rozmowie. Jak wspomnienie z dzieciństwa zamknięte w smaku.
Lubię myśleć, że każdy dzień można zapisać nie w zdjęciach, ale w smakach. I że czasem wystarczy jeden kęs, by przypomnieć sobie, że życie nie musi być idealne, żeby było dobre.
Kiedy świat patrzy, ja czuję
Nie żyję obrazami. Ale to nie znaczy, że nie doświadczam piękna.
Wręcz przeciwnie – doświadczam go w sposób, który często umyka tym, którzy widzą. Dla mnie liczy się struktura, zapach, głos. Sposób, w jaki coś reaguje na dotyk.
Nie potrzebuję zobaczyć bułki, by wiedzieć, że jest dobra. Nie muszę patrzeć na ciastko, by cieszyć się jego smakiem. Nie oceniam ludzi po twarzach – tylko po tym, jak mówią, jak milczą, jak się śmieją.
W świecie, który coraz częściej sprowadza wszystko do obrazka, czuję się czasem jak podróżnik w innym wymiarze. I wiecie co? Jestem z tego dumny.
Bo czucie to też forma widzenia. Tyle że głębsza.
Radość bez fleszy
Nie robię zdjęć. Nie wstawiam stories. Nie pytam, czy to „ładne”.
Zamykam oczy. Trzymam ciepłą bułkę w dłoni. Czuję jej zapach.
I to mi wystarcza.
W świecie, gdzie wszystko musi być udokumentowane, ja wybieram obecność. W świecie, gdzie liczy się lajki i kadry, ja wybieram moment, którego nie da się uchwycić obiektywem.
To nie znaczy, że nie doceniam technologii czy zdjęć – po prostu wiem, że najpiękniejsze rzeczy często są niewidzialne. Dosłownie i metaforycznie.
Bułka jako filozofia życia
Może to zabrzmi zaskakująco, ale myślę, że bułka nauczyła mnie wiele o życiu.
Nauczyła mnie, że warto ufać zmysłom. Że prostota ma ogromną siłę. Że to, czego nie widać, często ma największe znaczenie.
Że nie trzeba wiele, by być szczęśliwym – czasem wystarczy świeże pieczywo, kubek mleka i chwila ciszy.
I że warto celebrować to, co zwyczajne.
Zakończenie: Zamknij oczy i spróbuj
Jeśli dobrnąłeś do końca tego tekstu – dziękuję. Mam tylko jedną prośbę.
Następnym razem, gdy będziesz jeść bułkę – zamknij oczy.
Nie patrz. Nie oceniaj. Po prostu poczuj.
Zdziwisz się, ile możesz odkryć, gdy przestaniesz patrzeć, a zaczniesz czuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz