W październiku w większości pozostały puste pola. To nie znaczy, że nie ma żadnej pracy. Wręcz przeciwnie, trzeba zebrać ostatnie warzywa i owoce. W sobotę było słonecznie i ciepło dlatego wykorzystaliśmy ten dzień na zbiory, grabienia i koszenia. Dzieci Małgosia, Marcinek biegały w sadzie i zbierały kolorowe liście. Potem znudziło się im, bo tych liści było za dużo i najładniejsze odłożyliśmy na bok. Resztę liści grabiłam i wrzucałam do worków. Potem te worki przegniją i będzie z nich ziemia próchnicza dobra na sadzonki. Mąż Mateusz po raz ostatni skosił trawę i zakonserwował kosiarki. Mamy późną odmianę śliwek węgierek, które co roku suszę w piekarniku. Najpierw trzeba je zalać wrzątkiem z czajnika, potem wysuszyć i obrać z pestki. Dopiero w takim stanie włożyć do piekarnika w temperaturze 50 stopni. Najlepiej włączyć termoobieg. Po 4 godzinach wyjąć śliwki wystudzić, pomieszać i ponownie włożyć. Tak postępować kilka razy, żeby skórka nie pękła. Wysuszone śliwki będą miały ciemną, mięsistą skórkę. Tak robiła moja babcia, potem mama. Ze względu na dzieci zrobiliśmy sobie przerwę na obiad. Miałam trochę zupy pomidorowej i nakarmiłam domowników. Maluchy zmęczone bieganiem zasnęły na łóżku. Zrobiłam kawę sobie i mężowi. Na deser wyłożyłam biszkopciki morelowe oraz pryncypałki produkcji Dr. Gerarda. Schrupaliśmy parę sztuk i zaplanowaliśmy jakie drzewa będziemy dosadzać. Mateusz w końcu poszedł dokończyć zaczętą pracę. Ja ze względu na dzieci musiałam zostać w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz