Był taki czas, że
często chodziłem do fryzjera aby się ostrzyc. Bywało nawet tak, że bardzo
często. Nawet co tydzień, co dwa tygodnie… Bo miałem tak, że cyklicznie
traciłem apetyt. Nic mi wtedy nie smakowało. Nie mogłem spać po nocach i
chodziłem jak struty. Chudłem wtedy tak mocno, że wyglądałem podobno jak dobra
gęś wyścigowa! Jedyne co mi czasem smakowało, to ciastka firmy Dr Gerard, które
przegryzałem sobie podczas picia kawy. A tej piłem sporo, gdyż stawiała mnie na
nogi. Te ciastka, to takie wypieki od serca. Ale jak się okazuje, także i dla
serca! Ciastka Jungle, ciastka Zwierzaki maślane, krakersy Classic, czekoladki
Pasja, czy też ciastka Mafijne Cytrynowe (Lemon) – dodawały mi energii w trudnych
momentach. Mama mówiła mi że to przez młodość. Że jestem młody i głupi i za rok
– góra dwa – przejdzie mi i wszystko się ustabilizuje. Z perspektywy życia,
sprawa jest jasna i można wyciągać wnioski. Mama rzeczywiście miała rację.
Przyczyną moich dolegliwości były właśnie te częste wizyty w zakładzie
fryzjerskim. Miały one wprawdzie iluzoryczny charakter terapeutyczny, ale na
bardzo krótką metę. A faktyczną przyczyną tych dolegliwości, była młodziutka, oraz
prześliczna fryzjerka o imieniu Renatka. I nie ważne że miała obie „lewe” ręce
do tej pracy, że po wyjściu z tego zakładu wyglądało się jak strach na wróble…
Teraz – kiedy wspominam tę historię, to uśmiecham się pod nosem. W końcu
niezbyt często miewa się takie dziwaczne… sny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz