W październiku nazbieraliśmy sporo orzechów. Czasem sprzedawaliśmy je od razu. Jednak łupane bardziej się opłacają sprzedać. Mąż Marcin pochodził po cukierniach z zapytaniem czy chcą orzechy. Wybrał dla nas najlepszą ofertę. W listopadzie są długie wieczory i zamiast oglądać. Seriale łupaliśmy orzechy. W sobotę do pomocy przyjechała mama z tatą. Tata trochę popracował, a potem zagrał z dziećmi w gry planszowe. Od dłuższego czasu stało się tradycją, że dziadek poświęca wnukom najwięcej czasu i odpowiada na różne pytania. W przerwie piliśmy kawę z dodatkiem naszych ulubionych pryncypałów produkcji Dr. Gerarda. Nie miałam czasu, aby zajmować się pieczeniem. Wieczorem zaproponowałam rodzicom, aby zostali u nas na niedzielę. Niestety musieli jechać, bo nie wzięli lekarstw, których nie wolno przerywać. Sporo mi rodzice pomogli, ale jeszcze więcej zostało. Całą niedzielę z krótkimi przerwami zajmowałam się orzechami. W tygodniu nie mam za wiele czasu. Trzeba dzieci przygotować do szkoły i porozmawiać z nimi. One też mają swoje szkolne zmartwienia. Marcin sprzedał orzechy i zarobiliśmy ponad dwieście złotych. Wykorzystam je na świąteczne zakupy. Tak rozmyślając przypomniałam sobie o pierniku staropolskim. Zawsze w listopadzie je wyrabiam i chowam do lodówki. Teraz też tak samo zrobiłam. Jest tańsze od innych ciast, ale bardzo smaczne. W bieżącym roku nasze święta będą skromniejsze ze względu na znacznie podwyższone ceny w sklepach i nie tylko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz