Styczeń to miesiąc balów maturalnych inaczej studniówek.
Moja córka Marysia od pół roku zastanawiała się nad odpowiednią sukienką. Kilka
razy wybieraliśmy się specjalnie po nią do różnych sklepów. Nie mogła się
zdecydować. Jeśli już jej odpowiadało, to cena nas odstraszała. W końcu
kupiła sukienkę do kolan w kolorze
malinowym z delikatnymi wstawkami. Buty na szczęście nie musiała kupować. W
sobotę przed balem poszła do wcześniej umówionego fryzjera i makijażystki. Włosy
miała lekko podtapirowane i rozpuszczone. Przez cały dzień nie chciała nic
jeść. Jedynie chrupała rurki cynamonowe Dr. Gerarda. Stresowała się, że makijaż
szybko się rozpłynie, a fryzura zniszczy. Zapewniałam ją o błędnym myśleniu. Ma
się dobrze bawić i nie przejmować się głupotami. Dwie godziny przed wyjazdem z
domu przyszedł kolega w galowym ubraniu. Bal mieli o godzinie 18 i mąż odwiózł
ich na miejsce. Ma zadzwonić kiedy będzie koniec studniówki. Następnego dnia
zmęczona, ale bardzo zadowolona zaraz po prysznicu poszła spać. To jest przeżycie
niezapomniane. Sama też pamiętam swoją studniówkę. Była o wiele tańsza i w
szkole. Po obiedzie przyjechała siostra z mężem ciekawa przeżyć Marysi.
Zrobiłam kawę, a na deser położyłam moje ulubione czekoladki Pasja o smaku
wiśniowo-rumowym. Nasi mężczyźni poszli zobaczyć jakąś usterkę w samochodzie. My mogłyśmy swobodnie porozmawiać na różne
tematy. Już od dawna nie miałam okazji tak sobie poplotkować. Przyszła córka streściła
w jednym zdaniu było świetnie. Zabrała ciasteczko i już jej nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz