Witam.
Sierpniowy dzień. Paczka ciastek Krakersów Artur ,,Dr Gerard”, i start na
trasę. Na początku nie miałam określonego celu, po prostu przed siebie. Jednak
z każdym krokiem, wiedziałam co chcę zobaczyć. Udałam się nad rzekę w naszym mieście.
Szłam brzegiem, i szukałam miejsca gdzie mogłabym usiąść. Niestety, tylko
krzaki i pokrzywy. Szkoda, że nikt nie dba o brzeg naszej rzeki, tak sobie w
duchu pomyślałam. A jak pomyślałam, to i zaczęłam działać. Wykonam kila telefonów,
by się zorientować do kogo należy koszenie brzegów. Okazało się, że za to
odpowiada miasto, i już mają właśnie za to się zabrać. Fajnie, kolejnym razem
liczyłam na miły przystanek nad brzegiem rzeczki. Tym razem jednak pozostał mi
spacer w towarzystwie ulubionych słodyczy firmy ,,Dr Gerard”. Kiedy tak sobie
spacerowałam, i podjadałam ciastka Krakersy Artur, usłyszałam wycie syreny. Gdzieś
niedaleko coś się działo. Po chwili widziałam unoszący się czarny dym. Nie
widziałam tylko co się pali. Postanowiłam podejść bliżej, z takiej zwykłej
ludzkiej ciekawości. Zjadłam jeszcze jedno ciasteczko czyli Krakersa Artur ,,Dr
Gerard”, i udałam się do miejsca skąd słychać było syreny straży pożarnej, i
widać było unoszący się czarny dym. Co było dalej, opiszę Wam w klejonym poście.
A troszkę się działo. Nawet nie pamiętam wszystkiego z tych nerwów. Pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz