I znów – z ciepłego,
przytulnego autobusu, gdzie sympatyczny kierowca wprowadził nas w miłą atmosferę
– przemieściliśmy się na ulicę pełną chłodu, wilgoci, podmuchów wiatru który
przyprawiał o gęsią skórkę… Prawdę mówiąc, to na samą myśl o tym jaka pogoda
panuje na zewnątrz, wychodzić nie chciało się ani mnie, ani Gabrysi. Tam było
przyjemnie, bo i fajny kierowca, dobra muzyka, ciepło, pusty autobus – nawet gdyby
się uparł, to i zatańczyć można byłoby w nim. A tu – siąpiąca mżawka, ziąb,
wiejący wiatr – i ogólnie rzecz biorąc – paskudnie.
Te pięćset parę
metrów które mieliśmy do przejścia, dłużyło się tak, jakby było dziesięć razy
więcej. Pomimo tego że spieszyliśmy się jak rzadko kiedy, to droga ciągła się i
ciągła… W końcu jakoś – ledwo, ledwo – doszliśmy. Dobrze że „Rudy” mieszka na
parterze, bo będąc tego dnia mocno osłabiony, po szybkim przejściu z
przystanku, nogi trzęsły mi się jak galareta i nie dałbym żadnych gwarancji że
wszedłbym jeszcze choćby na pierwsze piętro. Tuż po otwarciu drzwi, głośnym
szczekaniem przywitał nas mały terierek o sympatycznej nazwie – „Magnes”.
Mietek nazwał go tak dlatego, że do niektórych ludzi mocno ciągnie i przytula
się a od niektórych nie ciągnie, lecz wręcz ucieka. To dokładnie tak jak
magnesy – jedną stroną się przyciągają, zaś drugą odpychają. Magnes po tym jak
nas obszczekał, to zaczął obwąchiwać i merdać swoim krótkim ogonkiem. Gabrysia
wiedziała o tym, że lubi on słodycze od firmy Dr Gerard – dlatego zostawiła
specjalnie dla niego kilka smacznych specyfików:
- ciastka rurki waflowe Rolls Rolls
- Pryncypałki o nowym orzechowym smaku
- torcik zbożowy
- ciastka Choco cool
- draże
Wszystkiego jednak nie dostał, bo byłoby to za dużo dla tak
małego zwierzaczka. Magnes za to jak już „przykleił” się do Gabrysi, to nie
opuścił jej aż do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz