Majowy
weekend za nami. Strasznie rozregulował mi zegar biologiczny. Nie wiem czy jest
wtorek czy czwartek? Fakt, że Krzysiek jest w domu, mi nie pomaga. Wolne syna
spowodowane jest maturami. Dobrze, że Marysia ma lekcje, i muszę się ogarnąć. Zawsze
rano włączam e – dziennik i sprawdzam, jakie ma zajęcia. Dzięki temu dowiaduję
się, jaki jest dzień tygodnia.
Wracając
do Majówki, nasze plany zrealizowaliśmy. Był wyjazd do Brata na wieś. Był grill.
Były wafelki Pryncypałki Dr Gerard. Była wycieczka rowerowa. Była piłka ręczna
plażowa. Były bramki mojego syna.
Nie ma nic za darmo. Żeby wypić kawę i zjeść mięso z grilla, musiałem popracować. Moja ślubna nie spieszyła się ze zmianą opon. Nastały letnie temperatury a ona jeździła na zimowych. Mamy układ z Braciszkiem, że on przechowuje nam koła i u niego je wymieniamy. Wcześniej robił to mechanik, ale szkoda kasy. Teraz mamy powód, aby odwiedzić Rodzinę. Na miejscu kobiety przygotowywały poczęstunek i napoje a faceci wzięliśmy się za ogumienie. Dodam, że zabraliśmy ze sobą lody i Rogaliki pudrowane. Bratowa upiekła ciasto. Po pierwsze primo koła. Praca była prosta, mamy dwa komplety kół. Wymiana zajmuje tyle czasu, co w F1. Samochód wjechał do pit – stopu, ja odkręcałem stalowe koła, a Braszka zakładał alusy z letnimi gumami. Bratanek również była zaangażowany. Oznaczał kredą prawy tył, lewy przód… Robota wykonana, kawa jeszcze nie wystygła. Mogliśmy usiąść i zjeść coś słodkiego. Następnie w oczekiwaniu na obiadek z grilla, wziąłem się za kosmetykę samochodu. Szmatka, specjalne preparaty i auto błyszczało od stóp do głów. A raczej od kół po dach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz