poniedziałek, 28 maja 2018

Festyn Rodzinny.


          Cześć. Siedzę w domu i zbieram siły. Tak wykańcza mnie pogoda, nastał tropik. W dodatku cały weekend miałem zalatany. Większość ostatnich dni spędziłem na świeżym powietrzu, jeżdżąc na rowerze lub grając w piłkę. W sobotę w szkole moich dzieci organizowano Festyn Rodzinny. Moja córeczka wkręciła mnie do pomocy w rozkładaniu namiotu, stolików i krzeseł. W tym samym czasie drużyna syna rozgrywała mecz ligowy. Pech chciał, że mój Tomek złamał dwa palce i ma przerwę w treningach. Jednak na meczu musieliśmy być. Mama z Tosią czerpały przyjemności na festynie. Mecz zakończył się wysoką wygraną Naszych. Po drodze do szkoły wciągnęliśmy pryncytorcik „dr Gerard’ i byliśmy gotowi do udziału w grach i zabawach. Na miejscu było tysiące ludzi. Kilkanaście namiotów a w nich: ciastka własnego wypieku, placki, kompoty, wata cukrowa. W innych malowano twarze lub robiono mydełka, gdzieś jeszcze były łamigłówki językowe. Moim ulubionym namiotem był ten, w którym serwowano kanapki ze smalcem zwierzęcym lub z fasoli. Do tego ogóreczek kiszony. Pychota. Kawałek dalej rozłożone były dmuchane zjeżdżalnie i stanowisko z bańkami. A pod płotem, aby nikomu nie przeszkadzać stały psy pociągowe i pies przewodnik. O ich bezpieczeństwo dbali zaprzyjaźnieni lekarze weterynarii. Od razu, gdy tam poszedłem czworonogi wyczuły słodycze w moim plecaku. Nie mogłem od nich odejść, musiałem dać im, chociaż po kawałku. Trochę było mi żal, bo miałem ciastka Jungle czekoladowe lub truskawkowe. Wolałbym sam je zjeść. Ale mam miękkie serce dla zwierząt, więc rozdzieliłem je między wszystkie pieski. A sam obszedłem się smakiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz