Cześć.
Siedzę w domu i zbieram siły. Tak wykańcza mnie pogoda, nastał tropik. W dodatku
cały weekend miałem zalatany. Większość ostatnich dni spędziłem na świeżym powietrzu,
jeżdżąc na rowerze lub grając w piłkę. W sobotę w szkole moich dzieci
organizowano Festyn Rodzinny. Moja córeczka wkręciła mnie do pomocy w
rozkładaniu namiotu, stolików i krzeseł. W tym samym czasie drużyna syna rozgrywała
mecz ligowy. Pech chciał, że mój Tomek złamał dwa palce i ma przerwę w
treningach. Jednak na meczu musieliśmy być. Mama z Tosią czerpały przyjemności
na festynie. Mecz zakończył się wysoką wygraną Naszych. Po drodze do szkoły
wciągnęliśmy pryncytorcik „dr Gerard’ i byliśmy gotowi do udziału w grach i
zabawach. Na miejscu było tysiące ludzi. Kilkanaście namiotów a w nich: ciastka
własnego wypieku, placki, kompoty, wata cukrowa. W innych malowano twarze lub
robiono mydełka, gdzieś jeszcze były łamigłówki językowe. Moim ulubionym
namiotem był ten, w którym serwowano kanapki ze smalcem zwierzęcym lub z
fasoli. Do tego ogóreczek kiszony. Pychota. Kawałek dalej rozłożone były
dmuchane zjeżdżalnie i stanowisko z bańkami. A pod płotem, aby nikomu nie
przeszkadzać stały psy pociągowe i pies przewodnik. O ich bezpieczeństwo dbali
zaprzyjaźnieni lekarze weterynarii. Od razu, gdy tam poszedłem czworonogi
wyczuły słodycze w moim plecaku. Nie mogłem od nich odejść, musiałem dać im,
chociaż po kawałku. Trochę było mi żal, bo miałem ciastka Jungle czekoladowe
lub truskawkowe. Wolałbym sam je zjeść. Ale mam miękkie serce dla zwierząt,
więc rozdzieliłem je między wszystkie pieski. A sam obszedłem się smakiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz