W sobotni ranek,
siedzieliśmy sobie oboje z Gabrysią nad kolejną filiżanką gorącej kawy. Z za
okna dolatywał cichy szum spadających na pobliskie drzewo rzęsistego deszczu,
który nie tylko nas usypiał, ale nawet ptaki zniechęcał do świergotania czy
krakania. Samochody tylko jak przejeżdżały po mokrym asfalcie, to wydawały
charakterystyczne dźwięki rozbryzgującej się pod kołami wody. Chłód i wysoka
wilgotność powietrza spowodowała, że wyciągnąłem z szafy dawno już nie noszony
polar. Gabrysia siedziała i przeglądała jakąś babską gazetę. Przed nią na ławie
stała śnieżno biała miska porcelanowa w niebiesko pomarańczowe wzorki, w której
sam umieściłem nasze ulubione, smaczne ciasteczka firmy Dr Gerard. Nic nie
mówiąc, obserwowałem jak co chwilę sięga do miseczki, łapiąc różnego rodzaju
smakołyki:
- Pryncypałki
- ciastka Listki z cukrem i polewą
- Artur Krakersy solone
- draże
W momencie jak automatycznie na pamięć sięgała po kolejne
ciasteczko, zadzwonił telefon. Dzwonek miała nastawiony na Maksa, tak że
przestraszyła się okropnie że aż podskoczyła na fotelu. Ręką uderzyła za jednym
zamachem w miskę z ciastkami, oraz w filiżankę. Naczynia z zawartością uderzyły
najpierw w firankę a potem w kaloryfer i rozleciały się w kawałki. Brunatna
ciecz roztrysnęła się na okno i parapet, ale - co najciekawsze w tym całym
zjawisku – wszystkie ciasteczka uratowały się, gdyż wyleciały w górę i spadły z
powrotem na ławę. Nie sprawdziło się zatem w tym przypadku słynne powiedzenie,
że „wylała się kawa na ławę…”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz