Deszcz – a zwłaszcza
bardzo niskie ciśnienie – działały na nas niezwykle usypiająco. Mój organizm
nie odczuwał w zasadzie, czy wypiłem trzy filiżanki szatańsko mocnej kawy, czy
też mocnego naparu z melisy… W dodatku ta ciągle ziewająca Gabrysia… Wszystko
to powodowało, że nie pamiętam tego, jak przygotowywałem czarny napar, oraz
nakładałem na misę nasze ulubione smakołyki, w postaci ciastek Dr Gerard.
Stwierdziłem że musiałem to wszystko robić na śpiąco – chociaż lunatykiem nie
jestem… No – przynajmniej do tej pory nie byłem. W każdym razie, nic mi nie
wiadomo abym kiedykolwiek lunatykował…
Czasem bywa tak, że
przeklinamy jakieś zdarzenia. Później okazuje się jednak, że nie ma tego złego
co by na dobre nie wyszło… Tak właśnie mieliśmy z Gabrysią w sobotę.
Obudziliśmy się jak zawsze – o tej samej godzinie. Trzeba było zacząć poranek
od porządnej kawy, bo ciężko było się obudzić. Pół śpiący jeszcze poszedłem
nastawić kawiarkę. A jeśli kawa z rana, to i jakiś dobry dodatek do niej jest
niezbędny. Wziąłem zatem misę, i nałożyłem do niej nasze ulubione ciasteczka Dr
Gerard:
- Pryncypałki
- ciastka Listki z cukrem i polewą
- Artur Krakersy solone
- draże
Jak wróciłem, to Gabrysia drzemała jeszcze na fotelu. Mnie
również powieki leciały, tak że obojgu nam nawet rozmawiać się nie chciało.
Plan dnia mieliśmy jednak napięty i zawsze w takich chwilach kiedy wspieraliśmy
się mocną kawą, to zazwyczaj pomagało. Tym razem kawa jednak nie zadziałała.
Jednakże zdarzają się jakieś nieprzewidywalne okoliczności, których zbieg
pomoże wyjść z trudnej sytuacji. U nas ten zbieg okoliczności tworzyły: misa z
ciastkami, kawa w filiżance stojąca na ławie, ospała Gabrysia i leżący na ławie
telefon który akurat zadzwonił najgłośniej jak mógł. A końcową konsekwencją
tego zbiegu okoliczności był bałagan, który obudził nas i postawił na równe
nogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz