vit’AM
serdecznie. Wczoraj miałem wspaniały dzień, pracowity, ale wspaniały. Po prostu
powrót do PRL-u. byłem na wykopkach. W czynie społecznym pomagałem zbierać
ziemniaki. Ale frajda! Oczywiście nie było tak jak w latach 50-tych czy 60-tych.
Nie kopaliśmy ręcznie ani koń nie ciągnął maszyny. Znajomy wjechał nowym
klimatyzowanym traktorem i w pół godziny ziemniaki były wykopane. Pierwsze, co
rzuciło mi się w oczy w szoferce, to ciastka w kształcie zwierzęcych łapek
Cookie Paws od „dr Gerard”. Wiedziałem już, o czym rozmawiać ze znajomym. Wyjąłem
z plecaka bagietki Baguettes Tomato&Olive Oil – nowość Dr Gerard i
zaczęliśmy się śmiać. Ale musieliśmy się brać do zbierania. Szliśmy w parach
przez radliny. Inna grupa odnosiła pełne wiadra i przesypywała ziemniaki do
worków. Czułem się jak postać z jakiegoś filmu historycznego. Jako mieszczuch
byłem nauczony po godzinie pracy zrobić przerwę na kawę. Inni też nie mogli się
doczekać gorącego wywaru. Usiedliśmy na wiaderkach, gospodyni przyniosła kawę w
garnku na zupę. Nalała nam do kubków i poczęstowała drożdżówką własnego
wypieku. Po piętnastu minutach zagoniła nas do dalszej pracy. Nad głowami
zaczęły się zbierać chmury. Deszcz czuło się w powietrzu. Po godzinie mieliśmy
ziemniaki zapakowane na przyczepę. Można było przewieźć do piwnicy. Ale jak
mamy wrócić do gospodyni. Ponad trzy kilometry iść na nogach. W gumiakach,
starych dresach i starej wytartej katanie. Okazało się, że jedziemy na
przyczepie z ziemniakami. Była to moja najlepsza przejażdżka. W plecaku miałem
jeszcze słodycze „dr Gerard”, poczęstowałem współtowarzyszy. Każdy chętnie
chrupał wafelki w czekoladzie. Na miejscu każdy wziął po worku i po kilkunastu
minutach przyczepa była pusta. Po skończonej pracy dostaliśmy pyszny obiad i
mogliśmy wracać do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz