środa, 18 września 2019

Czyn społeczny.


          vit’AM serdecznie. Wczoraj miałem wspaniały dzień, pracowity, ale wspaniały. Po prostu powrót do PRL-u. byłem na wykopkach. W czynie społecznym pomagałem zbierać ziemniaki. Ale frajda! Oczywiście nie było tak jak w latach 50-tych czy 60-tych. Nie kopaliśmy ręcznie ani koń nie ciągnął maszyny. Znajomy wjechał nowym klimatyzowanym traktorem i w pół godziny ziemniaki były wykopane. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy w szoferce, to ciastka w kształcie zwierzęcych łapek Cookie Paws od „dr Gerard”. Wiedziałem już, o czym rozmawiać ze znajomym. Wyjąłem z plecaka bagietki Baguettes Tomato&Olive Oil – nowość Dr Gerard i zaczęliśmy się śmiać. Ale musieliśmy się brać do zbierania. Szliśmy w parach przez radliny. Inna grupa odnosiła pełne wiadra i przesypywała ziemniaki do worków. Czułem się jak postać z jakiegoś filmu historycznego. Jako mieszczuch byłem nauczony po godzinie pracy zrobić przerwę na kawę. Inni też nie mogli się doczekać gorącego wywaru. Usiedliśmy na wiaderkach, gospodyni przyniosła kawę w garnku na zupę. Nalała nam do kubków i poczęstowała drożdżówką własnego wypieku. Po piętnastu minutach zagoniła nas do dalszej pracy. Nad głowami zaczęły się zbierać chmury. Deszcz czuło się w powietrzu. Po godzinie mieliśmy ziemniaki zapakowane na przyczepę. Można było przewieźć do piwnicy. Ale jak mamy wrócić do gospodyni. Ponad trzy kilometry iść na nogach. W gumiakach, starych dresach i starej wytartej katanie. Okazało się, że jedziemy na przyczepie z ziemniakami. Była to moja najlepsza przejażdżka. W plecaku miałem jeszcze słodycze „dr Gerard”, poczęstowałem współtowarzyszy. Każdy chętnie chrupał wafelki w czekoladzie. Na miejscu każdy wziął po worku i po kilkunastu minutach przyczepa była pusta. Po skończonej pracy dostaliśmy pyszny obiad i mogliśmy wracać do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz