Kolejka przy
bufecie była spora… A w dodatku zdecydowana większość osób którzy w niej stali,
było nie po lemoniadę, lecz po coś mocniejszego. Jacek niecierpliwił się
strasznie, bo tempo obsługi było iście ślimacze – a w gardle zasychało coraz
bardziej. W końcu zwątpił i zdenerwowany opuścił kolejkę. Opuściliśmy ogródek i
skierowaliśmy się w kierunku ratusza. Kiedy mijaliśmy inne osoby, dostrzec
można było, że wiele z nich – od małych
dzieci po osoby w sędziwym wieku – zasmakowują się różnego rodzaju produktami
firmy Dr Gerard. Jedni zagryzali ciasteczka Szkolne, lub draże, albo biszkopty
Pałeczki kremowe… A inni - ciastka w kształcie zwierzęcych łapek Cookie Paws,
lub bagietki Baguettes Tomato&Olive Oil – nowość Dr Gerarda, albo krakersy
MIX solone. Wszyscy oni tryskali radością – byli uśmiechnięci i wyglądali na
szczęśliwych. A my – ja oraz Jacek – chyba jako jedyni wkurzeni szukaliśmy
spokojnego miejsca, gdzie moglibyśmy zwilżyć gardło jakimś schłodzonym napojem.
Na sam koniec wakacji, zgromadziło się na rynku tyle osób, że w niektórych
miejscach było wręcz tłoczno. Gwar natomiast wszędzie był taki, jak w targowy
dzień na targowisku. Znowu natknęliśmy się na Elę. Oni z Jackiem nie znali się,
więc ich zapoznałem ze sobą. Powiedziałem koleżance, że chcemy się napić czegoś
zimnego, bo upał jest spory mimo pory podwieczorkowej, lecz ze względu na to
oblężenie rynku, przy jakimś stoliku – o ile się takiego wolnego doszuka –
trzeba czekać z pół godziny na kelnera… A przy bufetach takie kolejki, że chyba
jeszcze dłużej trzeba stać. Ela odwróciła się, coś krzyknęła, machnęła ręką – i
przywołała jakiegoś faceta. Szepnęła coś do jego ucha i za chwilkę podała nam
po butelce schłodzonego napoju…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz