Dzisiaj z samego rana odwiedziłem brata. Jego pięcioletni syn oglądał telewizję. Myślałem, że ogląda bajki albo piosenki dla dzieci. Marcin zaparzył kawę i ułożył markizy i wafelki „dr Gerard” na talerzyku. Dopiero wtedy zobaczyłem, że bratanek jest zapatrzony w Youtube i filmy o linii produkcyjnej ciastek. Pomyślałem, że będzie z niego jakiś inżynier, bo jakie dziecko ogląda takie filmy? Przegryzając ciastka i rozmawiając, kątem oka spoglądałem na telewizor. Niezłe są te maszyny do ciastek. Jedna lub dwie maszyny i ciastka gotowe. W jednej miesza się składniki, gotowe ciasto jest automatycznie transportowane do wycięcia kształtów potem do pieca. Następnie ciastka są studzone na taśmociągach i podawane do maszyny nakładających galaretkę lub masę potem do pakowania i trafia do sprzedaży. Dzięki wprowadzeniu tego typu urządzeń, produkt jest zawsze taki sam. Tej samej wagi, grubości, nałożona taka sama warstwa kremu czy posypki. Dużym plusem jest czystość w pomieszczeniu, gdzie się wyrabia ciastka. Porównując z domowymi wyrobami. Tu spadnie kawałek ciasta, tam rozsypie mąka a w rogu dzieci rozsypały orzechy albo płatki migdałowe. No i gabaryty ciastek zależały od zmęczenia szefowej i od tego jak mocno rozwałkowała ciasto. Maszyna ma ustawienia i się nie myli. Bardzo lubię słodycze „dr Gerard”, kruche listki, markizy czy biszkopty. Jednak tak zwane ciastka przez maszynkę, są miłością mojego dzieciństwa. Pamiętam jak mama je robiła, zawsze kłóciliśmy się, kto ma kręcić korbą maszynki. Potem nie mogliśmy się doczekać, kiedy mama wyjmie je z piekarnika. Pierwsza porcja nigdy nie zdążyła wystygnąć, zawsze znikała w naszych brzuchach. Czy też macie takie miłe wspomnienia? Myślę, że tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz