Przychodnia POZ w
której przyjmuje lekarz pierwszego kontaktu – a do którego zapisali się Marta z
Piotrkiem – znajduje się niecałe pół kilometra od miejsca gdzie właśnie oboje
mieszkają. Ta odległość jest na tak zwany – „rzut kamieniem”. No to też zależy
od tego kto tym kamieniem rzuca… Przyznać jednak trzeba, że jest to dystans
względnie mały. Mniej więcej – tyle ile wynosi jedno okrążenie w
lekkoatletycznym biegu na 400m.
Już od ponad
półtorej godziny – najpierw Piotr a później Marta – próbowali się bezskutecznie
dodzwonić do tej przychodni. Przyczyną takiego stanu rzeczy było bardzo wiele
wątków… I to że mają tam zapisanych kilkadziesiąt tysięcy pacjentów, że panuje
pandemia, że rozpoczęły się wakacje, że jest poniedziałek – i pewnie jeszcze z
pół kopy więcej różnych innych powodów. Do przychodni dzwoni bardzo wiele
ludzi, w bardzo wielu sprawach. A w obecnym czasie teleporad, to trzeba trzeba
mieć naprawdę wielkie szczęście aby się dodzwonić. Marta zawsze twierdzi że
szczęścia to ona nigdy jeszcze w życiu nie doznała – ale młoda jest jeszcze, to
wszystko przed nią… Chciała już wybrać się do lekarza na piechotę, ale
pomyślała, że jeśli Piotrek ma covid, to najprawdopodobniej ona też go ma. W
takim przypadku lepiej nie ryzykować i nie zarażać innych osób. Stwierdziła że
weźmie się za uporządkowanie tego bałaganu którego jest autorką – a za pół
godziny znów spróbuje się dodzwonić do tej cholernej przychodni. Zaczęła od
zbierania porozwalanych ciastek Dr Gerard - Pełnoziarniste ciastka zbożowe
Vit’am, Torcik zbożowy, pierniki Gingerbreads, krakersy Goldfish, wafelki
Pryncypałki. Humor trochę poprawił się jej po tym, jak okazało się że część ze
smakowitości może zostać zjedzenia, bo spadły na łóżko i parapet. Może zatem
właśnie w tym momencie, zaczęła się Marcie odwracać na lepsze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz