Od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad przygarnięciem kota lub psa ze schroniska. Mam ku temu kilka powodów, po pierwsze na pewno będzie mi weselej siedząc samej w domu, kiedy mąż jest w pracy, po drugie uratuje jakieś bezdomne zwierzę, a po trzecie zawsze lubiliśmy zwierzęta i dlaczego by nie zaopiekować się jakimś na stałe. Długo nie czekaliśmy z wdrożeniem naszego pomysłu w życie. W sobotę rano wstaliśmy pełni ekscytacji, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy do schroniska dla zwierząt znajdującego się po drugiej stronie miasta, na osiedlu, na którym mieszka nasza starsza córka. Jak tylko córka się dowiedziała, że jedziemy do schroniska, od razu chciała się do nas przyłączyć. Kiedy dojechaliśmy na miejsce na parkingu pod schroniskiem czekała już na nas z zięciem równie podekscytowana jak my. Kiedy weszliśmy do środka pani zapytała nas kogo szukamy. Po krótkim namyśle stwierdziliśmy, że chcemy kota, ponieważ jest przy nim zdecydowanie mniej obowiązków. Przede wszystkim nie trzeba wychodzić z nim na dwór co dla mnie niewidomej mogłoby być sporym wyzwaniem, zwłaszcza, że w schroniskach raczej nie posiadają psów przewodników. Także po poinformowaniu pani, że szukamy kotka, niekoniecznie małego ale za to bardzo spokojnego czystego i przytulaśnego, wcale długo się nie zastanawiała. Poprowadziła nas przez kilka budynków aż trafiliśmy do właściwego, w którym były same kotki. Najchętniej wzięłabym je wszystkie. Straszne przeżycie, kiedy widzi się tyle bezdomnych zwierząt a wiesz, że nie możesz im wszystkim pomóc. Pani wyjęła z klatki koteczkę, którą według niej powinniśmy wybrać. Kotka od razu zaczęła się do pani przytulać i głośno mruczeć. Byliśmy wszyscy nią oczarowani. Stwierdziliśmy jednogłośnie, że to właśnie ta kotka powinna trafić z nami do domu. Wypisaliśmy wszystkie potrzebne dokumenty, pani spakowała koteczkę do transportera i po chwili już jechaliśmy z nią samochodem. Chyba była odrobinę przestraszona nową sytuacją. Po dotarciu do domu i wyjęciu koteczki z transportera od razu zaczęła się rozglądać po nowym miejscu po czym po chwili dość odważnie zaczęła zwiedzać mieszkanie. Nie chcieliśmy jej w tym przeszkadzać więc wstawiłam wodę na kawę wyjęłam z szafki pierniki Gingerbreads dr Gerarda i spokojnie usiedliśmy z córką, zięciem i mężem przy stole. Popijając kawę i zajadając ciastka obserwowaliśmy z zachwytem postępy naszej nowej lokatorki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz