Siedzieliśmy sobie
z Władkiem, czas płynął niemiłosiernie. Ruszył się mocniejszy wiatr a na niebie
wisiały coraz to ciemniejsze chmury. Drzewa zaczęły mocniej szumieć a ptaki
ożywiły się, zwłaszcza szpaki, kwiczoły i kawki. Jak rozmawialiśmy o łowieniu,
przynętach oraz użyciu do robienia ich, ciastek Dr Gerard, to w momencie zmniejszenia
zaduchu, poczuliśmy ochotę na przegryzienie czegoś smacznego i wyjątkowego.
Przypomniałem sobie, że przecież mam w torbie cały zestaw tych ciastek, kupiony
w promocji na targu! Wyjąłem je i rozpakowałem. Były tam: Mafijne Choco, Witam
Ciastka na dzień dobry, czekoladki, pryncytorcik. Władek na pierwszy widok aż
przełknął ślinkę. Jak zapytałem go – jakie chciałby zjeść na początek, to
zastanawiał się dłuższą chwilę, po czym rzekł że w zasadzie to jemu jest to
obojętne, bo wszystkie są bardzo dobre. Jak z wielkim zachwytem ochoczo
jedliśmy sobie te ciastka, to niemal natychmiast zaczęły zlatywać się ptasie
pasożyty – czyli gołębie „dachowce”. Większość z nich, to musiały być młode, niedoświadczone
jeszcze i strasznie żarłoczne, gdyż zaczęły chodzić nam po nogach, rękach a
nawet po głowie. Trudno było się od nich odgonić. Gdzieś z boku innym osobom
mogło się to wydawać śmieszne, ale nam wcale do śmiechu nie było. Na całe
szczęście zrobiło się nieco chłodniej a niebo całkowicie pokryło się chmurami.
Mogliśmy zatem przenieść się w jakieś inne miejsce, nawet tam gdzie jeszcze
przed chwilą niemiłosiernie prażyło słońce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz