Pogoda pokazuje nam swoją drugą, tą gorszą twarz. Niby mamy lato, powinno być ciepło i słonecznie. „Sorry taki mamy klimat” a w rzeczywistości mamy straszne upały, burze, gradobicia i ulewy. Brak ruchu powietrza, nie ma czym oddychać. Właśnie jem wafelki Pryncypałki Dr Gerard i zamiast słyszeć chrupanie, do moich uszu dochodzi dudnienie gradu o karoserie samochodów. Brzmi to dość groźnie. Za oknem zrobiło się ciemno, syn porównał wygląd nieba do apokalipsy. Udzielił mi się ten nastrój, wziąłem w kieszeń krakersy Artur i wyszedłem z psem na spacer. Przy okazji poszedłem po córkę, która bawiła się na placu przed blokiem Babci. Nawet nie wchodziłem na kawę. Chciałem zdążyć przed deszczem. Grzmoty były coraz głośniejsze, niebo było rozświetlane piorunami. Marysia nie protestowała, zaraz zbierała się do domu. Babcia na drogę dała jej wafelki własnej roboty. No nie do końca jej wypieku. Teściowa kupuje suche wafle i sama przygotowuje masy, kremy albo po prostu bierze dżem. Nakłada nadzienie na wafla, przekłada kolejnym waflem, ponownie nakłada nadzienie, przykrywa następnym waflem. Tak cztery lub pięć razy. Potem tnie wafle na małe porcje, tak by dziecko mogło zjeść na dwa gryzy. Bywa, że Mamusia roztapia czekoladę i zamaczamy w niej wafelki. Takie lubię najbardziej. Kiedyś w podobny sposób przygotowała markizy. Kupiła herbatniki ubiła śmietanę i przełożyła nimi ciastka. Śmietanę zabarwiła galaretką i dodała jakiś fix, aby ja utrwalić. Okazało się, że były tak dobre, że wszystkie dzieciaki z podwórka przychodziły po dokładkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz