Strach i okropny
wrzask – takie skutki mój efektowny piruet wywarł na sąsiadce, który rykoszetem
ją ugodził na ślizgawce. Pomimo mroźnego powietrza, wzbogaconego porywistym
wiatrem, to kobietę siódme poty oblały. Całe szczęście że ścieżka była bardzo wąska
i oboje runęliśmy w zaspę śniegu – niczym w puszystą pierzynę! Ciężko było się
z tej obfitości białego puchu wykaraskać. Szybko wokół nazbierało się sporo
ludzi. Przy ich pomocy udało się nam uporać z zaistniałą przykrą sytuacją. A
przykrą dlatego, bo sąsiadka – Malwina – początkowo przekonana była, że całe to
zdarzenie nie jest przypadkowe, tylko mój celowy zamiar. Długo przepraszałem za
wszystko sympatyczną sąsiadkę, przekonując tak jak tylko potrafiłem, że
naprawdę nie miałem złych zamiarów. W końcu jakoś mi się udało! Odetchnąłem z
ulgą… Malwina wyrzuciła w końcu z siebie, że nie ma nawet pretensji do mnie o
sam – jak to nazwała – karambol, tyle o to, że po upadku z zakupów zrobiła się nieoczekiwana
mikstura, bo kupiła mąkę, cukier, jajka i ciastka Dr. Gerarda – oraz jeszcze
parę innych produktów, z których miała zrobić smakowity deser na zimno, z
ciastkami Dr. Gerarda. Sama jednak po chwili stwierdziła, że zakupy są najmniej
ważne… Grunt to że nam się nic nie stało! Dopowiedziałem że zakupy to rzecz
nabyta – zaraz wrócimy do sklepu i pokryję koszty strat. A jeśli o nas chodzi
to skwitowałem finał kraksy rymowanką, że „Malwiny to są zdrowe dziewczyny”. Przeglądnęliśmy
zawartości naszych zakupów. Okazało się, że nawet nie jest tak najgorzej jak
myśleliśmy. Trzeba było dokupić tylko jajka i ciastka: - pryncytorcik, -
zwierzaki wielozbożowe oraz - zwierzaki maślane. A resztę rzeczy udało się
uratować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz