Wspólnie z mężem Jarkiem wyjechaliśmy do sanatorium do
Kołobrzegu. Wyjątkowo dostaliśmy termin podczas wakacji trwający trzy tygodnie.
Jest to nasz sanatoryjny wypoczynek. Chcieliśmy
wykupić sobie kuszetki lecz już zabrakło miejsca. Pociąg podstawiany był w
Krakowie, ale musiał czekać na inny opóźniony pociąg. Opóźnienie wciąż rosło i
dopiero po dwóch godzinach ruszyliśmy. W sąsiednim przedziale siedziała
młodzież i do samego rana hałasowała. Na dodatek starszy pan jedząc kanapkę głośno
mlaskał. W końcu wyciągnęłam z zapasów moje ulubione pryncypałki produkcji Dr.
Gerarda i z Jarkiem chrupaliśmy. Zjedliśmy połowę paczki, aż mnie zamuliło. Te
wyjątkowe przysmaki bardzo mnie wciągają i trudno przejść koło nich obojętnie.
Od samego początku był pełny przedział. Jedynie w Warszawie trzy osoby
wysiadły, ale na ich miejsce wsiadły inni pasażerowie. Do Kołobrzegu
zajechaliśmy bardzo zmęczeni. Nasz pokój miał być przygotowany dopiero po
południu. W recepcji złożyliśmy ciężkie bagaże i wyruszyliśmy nad morze.
Spacerowaliśmy wzdłuż plaży, aż doszliśmy do dużego portu rybackiego. Zapach
smażonej ryby wzbudził w nas apetyt. Przy stolikach siedziało dużo
wczasowiczów. Skosztowaliśmy smażonego dorsza z dużą bułką. Po napełnieniu pustych
żołądków wróciliśmy do ośrodka. Na szczęście dostaliśmy klucze do pokoju. Szybki prysznic i
mocna kawa z ciasteczkami Dr. Gerarda
pomogła nam do czekać kolacji. Zaraz po niej poszliśmy do spania. Następnego
dnia wypoczęci i pozytywnie nastawieni czekaliśmy w kolejce na zabiegi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz