Powoli, powoli ale
dojechaliśmy do cioci. Zeszło nam to dużo dłużej niż zwykle, ale przecież
lepiej długo, niż wcale… Mieliśmy po drodze niezwykłe przygody. Począwszy od
„stłuczki” na pierwszym skrzyżowaniu, awarię prądu w sklepie podczas zakupu
ciastek Dr Gerard, zmianę planu – czyli dodatkowo „imieniny cioci”, powrót w
sprawie dokonania zakupu prezentu, przetrwanie nawałnicy, przebycie arcytrudnej
drogi po anomaliach, w końcu dotarcie do celu! Zmęczeni, brudni, przepoceni,
spragnieni domowego spokoju. I dobrej kawy – bo ciastka mamy! Ciocia jak nas
zobaczyła, to nie wierzyła własnym oczom. W pierwszej chwili pomyślała, że
jesteśmy jakimiś kosmitami zza światów! Ale jak już ujrzała kwiaty, flakon i
słodycze, to wiedziała już w czym rzecz. Ucieszyła się tak mocno, że aż
popłakała się ze szczęścia! Złożyliśmy cioci życzenia i wyściskaliśmy się chyba
za wszystkie czasy! Powiedziałem że zanim dojechaliśmy, to przeżyliśmy tyle, że
wystarczyłoby przypadków na kilka wyjazdów. W dwóch zdaniach wyjaśniliśmy wszystko
cioci i poszliśmy wziąć prysznic. Kiedy wszedłem do pokoju, to już roznosił się
aromat świeżo zaparzonej kawy. Po kilku łykach mocnego naparu poczułem się
znacznie lepiej. Goście mają przyjść na niedzielny obiad, dlatego ciocia raczej
nie spodziewała się w tym dniu raczej nikogo. A jak już nadeszła taka nawałnica
z anomaliami, to nie przypuszczała, że nawet pies z kulawą nogą do niej
zaglądnie! W zanadrzu miała w barku i lodówce coś na „czarną godzinę”, ale tak
standardowo. Do kawy zjedliśmy deser lodowy z owocami i ciastka Dr Gerard.
Ciastek było sporo:
- Mafijne Choco
- biszkopty z galaretką
- Maltikeks
- zwierzaki maślane
- czekoladki Pasja
- wafelki Pryncypałki
Ciocia zaproponowała po kieliszku czegoś wyjątkowego…
Odmówiłem, bo mieliśmy zaraz jechać dalej. Zaskoczona ciocia Halinka zrobiła
groźną minę – i nie było mowy o dalszej jeździe! W taki sposób rozpoczął się
nasz tegoroczny urlop…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz