Moja córka Marysia chodzi do czwartej klasy. Na początku
września wszystkie czwarte klasy pojechały na zieloną szkołę do miejscowości Rowy
nad samym morzem. Większość dzieci wyjechała pierwszy raz bez rodziców. Parę
dzieci nie było jeszcze nad polskim morzem. Mieszkamy blisko znanego miasta
zakopane. Więc podróżowali przez całą Polskę pociągiem. Wszystkich maluchów z
opiekunami było 82 osoby. Wyprawkę na wyjazd kupowałam wspólnie z Marysią.
Podróżną torbę na kółkach, kolorowy plecak, kurtkę ocieplaną, buty i inne
potrzebne rzeczy. Zaopatrzyłam ją w trzy paczki ulubionych ciasteczek Dr.
Gerarda. Oczywiści miała komórkę na kartę. Była stara, ale jeszcze dobrze
spełniała swoją funkcje. Z mężem odwieźliśmy córkę do pociągu i prawie z
płaczem pożegnaliśmy się z nią. Ona jednak rozstała się z nami z radością i wsiadła do
pociągu. Podróż trwała 13 godzin. Opiekunowie pilnowali maluchy nawet jak
poszły do toalety. Marysia w przedziale siedziała ze swoimi przyjaciółkami.
Jadły pryncypałki i piły wodę mineralną. Rano pani przypilnowała je, żeby
zjadły kanapki. Z ośrodka przyjechały dwa autokary i zawiozły wszystkich pod budynek. Dzieci przebywały w pokojach czteroosobowych, a dorośli w dwu osobowych. Po rozpakowaniu ubrań poszły na trzy
godziny spać. Wyjątkowo żadne dziecko nie protestowało, bo w pociągu trochę
długo śmiali się. Po południu poszli podziwiać morze. Wiał silny wiatr, ale
wszyscy mieli kurtki z kapturami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz