Na klatce schodowej
pachniało bigosem… Aromat był tak działający na zmysły, że aż ciekła ślinka.
Pierwsze moje skojarzenie w związku z tym zapachem było takie, że sąsiadka z
trzeciego – pani Marysia – pewnie będzie miała w weekend gości i przygotowuje
jakieś dobre jadło dla nich. Pani Marysia niezwykle dobrze kucharzy i często
ciężko się oprzeć, żeby nie zjeść czegoś po tym, jak zapachy przygotowywanych przez
nią potraw rozniosą się po moim mieszkaniu. Sąsiadka z dołu to prawdziwy talent
kulinarny. Wymyśla takie rzeczy, że czasami aż trudno się nadziwić! Nie tak
dawno piekła ciasto. Tak pachniało, że cały w nerwach chodziłem po mieszkaniu i
dostawałem skurczów żołądka. Musiałem zjeść coś słodkiego, ale nie miałem
żadnych słodyczy, gdyż mi się skończyły. Żeby choć jakieś słone przekąski – nic
kompletnie! W końcu się przebrałem i poszedłem do sklepu. Naupiłem sobie wtedy
ciastek Dr Gerard:
- ciastka francuskie posypane sezamem
- markizy
- czekoladki
- rurki z kremem
Przyszedłem do domu, zrobiłem sobie kawę i ze smakiem
zjadłem sobie po jednym. Tyle co skończyłem – a tu zadzwonił dzwonek do drzwi…
Wyglądam – a tu pani Marysia stoi z kawałkiem świeżo upieczonego ciasta. Ona bardzo
często dzieli się ze mną tym co zrobi. Mówi wtedy, że przyniosła abym ocenił…
Ale wiem że chce się pochwalić przede mną tym swoim dziełem. I szczerze muszę
przyznać, że często bardziej smakują mi te kupione produkty Dr Gerard, niż to
co upiecze pani Marysia… Po prostu, sąsiadka – jak dla mnie – lepiej gotuje niż
piecze – a zapach nie zawsze przekłada się na smak…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz