Trochę przejaśniało.
Nawet deszcz przestał padać – lecz jak się później okazało, to tylko na chwilę.
Mój umysł po kawie i smakołykach Dr Gerard, również był jaśniejszy i zaczął
normalnie reagować na bodźce zewnętrzne. Miałem nawet w pewnym momencie wybrać
się do tego starego parku, ale po tym jak zobaczyłem że dmuchnęło tak mocno aż
gałęzie z młodych lip oraz brzózek fruwały po kilkadziesiąt metrów, to
stwierdziłem że taki głupi to nie będę żeby ryzykować, bo wśród starych drzew
to można przy takim wietrze nieźle w łeb oberwać. To zrobiłem sobie jeszcze
jedną kawę, ułożyłem na paterze ciastka i poszedłem do pokoju. Od wschodniej
strony było dość spokojnie. Przez chwilę nawet słońce zaczęło prześwitywać
przez chmury, ale na krótko, gdyż wkrótce .z powrotem zaniosło się i zaczęło
padać. Pogoda była taka, że raz dziennie coś zjeść i z domu nie wychodzić.
Sączyłem powoli kolejną kawę. Przegryzałem smaczne ciastka – najpierw ciastka
francuskie posypane sezamem, następnie – markizy. Miałem jeszcze – czekoladki i
rurki z kremem. Rozmyślałem o tym czym mam się zająć… Chyba zacząłem się już
dobrze czuć, bo energia zaczęła mnie rozpierać. Może zabiorę się za porządki…
Ale nie mam nic na obiad – tylko suchy prowiant… No to wyskoczę tylko żeby
kupić naleśniki, albo pierogi… I w tym momencie usłyszałem dziwny szum – a ciemno
zrobiło się tak, jakby zmierzało nie do południa, tylko do wieczora.
Popatrzyłem za okno – a tu gęsta krupa śnieżna tak mocno padała, że porywisty
wiatr uderzając nią o szyby, dawał niezwykły efekt akustyczny. Przy takim
obrocie sprawy, podjąłem decyzję że mam to gdzieś – zjem to co mam i nie ruszam
się nigdzie z domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz