Jak
pisałem ostatnio w ramach półkolonii organizowane są ciekawe wycieczki. Jedna z
nich prowadzi do Muzeum mydła i historii brudu. Ciekawe zagadnienia, prawda? Ale
nie o to mi chodzi, kolejna jest do Muzeum piernika, tam dzieci poznają, jak się
je robiło przed wiekami. Pracownicy są ubrani w stroje z epoki, wiedźma
zielarka uczy o ziołach i przyprawach. A wszystko jest mówione
staropolszczyzną. Jedyne, czego tam nie ma to słodycze „dr Gerard”, gdyż są
zbyt nowoczesne. Ale bez tradycyjnych przypraw nie byłoby tych produktów. Moje dziecko
i tak będzie miało markizy Mafijne w plecaku. Wracając do wiedźmy zielarki, to
muszę przyznać, że gdy ja tam byłem to ta kobieta nie jednemu facetowi zakręciła
w głowie. Nie musiała używać ani ziół, ani przypraw, ani czarów. Była tak
ładna, że wystarczyło, że się uśmiechnęła i każdy mężczyzna był pod działaniem
uroku. A gdy zaczęła opowiadać o przyprawach, jakich się używa w cukiernictwie
i jakie mają właściwości inne niż smakowe, to płeć brzydka nie odrywała od niej
oczu. Wszystko przez to, że uznano przyprawy za afrodyzjak (cynamon i szafran),
inne mają własności lecznicze (kardamon, imbir, anyżek), a goździki są używane
do uśmierzania bólu zębów oraz jako środek odurzający i antyseptyczny. Opowiadała
jeszcze o wanilii, zielu angielskim, koprze włoskim, kolendrze, gałce muszkatołowej.
Jednak niewiele z tego zapamiętałem. Coś mi świta, że koper włoski pomaga na
żołądek oraz na kaszel.
Po
wyrobieniu pierników i wyjęciu z pieca, każdy z nas otrzymał napisany gęsim
piórem certyfikat ukończenia szkolenia. Byliśmy, my faceci byliśmy zachwyceni
tymi zajęciami. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nasze kobiety patrzyły na nas z
byka. Tak jakby miały ochotę coś złego nam zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz