Witam.
W poprzednim poście pisałam o wycieczce rowerowej, nad jezioro. Jezioro oddalone
było od mego miasta jakieś dwadzieścia kilometrów. Na drogę zabrałam ze sobą
plecak słodyczy ,,Dr Gerard”. Najpierw z pałaszowałam markizy Mafijne, a po
dziesięciu kilometrach, kiedy była przerwa zniknęły mi z ręki ciastka biszkopty
Juppi. W opakowaniu nie zostało nic, ale miałam zapasy. Po chwilowym postoju,
wszyscy wyruszyliśmy w dalszą drogę. Do kieszeni włożyłam kilka ciasteczek
Pryncypałków ,,Dr Gerard”, by pomogły mi w dalszej drodze. Jechało się nawet
fajnie, trzeba było tylko uważać na samochody, które wcale nie uważały na nas.
Było kilka niebezpiecznych momentów, kiedy samochody wymijały się, a nas
wpychali do rowu. Byliśmy wściekli. Jechaliśmy, i jechaliśmy. Po jakimś czasie
znów zrobiliśmy sobie krótką przerwę. Napiliśmy się wody, a koleżanka
poczęstowała nas słonymi ciasteczkami, były to CCC. I znów w dalszą drogę,
mówiąc szczerze zaczynałam mieć już dość jazdy. Koledzy rozśmieszali nas,
opowiadając pikantne kawały. Jechaliśmy, śmialiśmy się, i uważaliśmy na mijające
nas auta. W końcu pocieszyła mnie tablica, że do jeziora zostało kilometr.
Nareszcie. Marzyłam o ciepłym piasku, i chłodnej wodzie. Kiedy dotarliśmy na
miejsce, rozłożyliśmy się na kocach, i zaczęliśmy biesiadowanie. Było miło, ale
zbliżały się czarne chmury. Nie wyglądało to dobrze. Co było dalej, opiszę w kolejnym
poście. Pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz