Słońce chyli się bardzo nisko
rzucając na ziemię niebywale długie cienie. W złotej wieczornej poświacie nawet
zwykły, przyziemny krajobraz nabiera nowego wymiaru. A co dopiero to piękne
pojezierze otulone zielenią nieprzebranych lasów. To taka chwila którą
chciałoby się zatrzymać, delektować się nią jak najdłużej. Tymczasem słońce
nieubłaganie styka się już z lasem na horyzoncie, ponaglając tym samym
wszystkich odpoczywających by śpieszyli do swoich domostw. Chcąc, czy nie Ola
zaczyna krzątać się przy swoim majdanie. Wyciąga to co jeszcze zostało do
zjedzenia, częstując współorganizatorów niniejszej wyprawy. Marta, mała Zuza
oraz wujek z Warszawy częstują się słodyczami oraz słonymi przekąskami od Dr
Gerarda. Ach te biszkopty Juppi! oraz Markizy Mafijne – są rewelacyjne. Słone
przekąski także nie ustępują im w niczym. Częstujący się nie szczędzą pochwał
wobec marki Dr Gerard oraz tej drogiej istoty, której ręce są aż tak hojne. Na świeżym powietrzu
wraz z delikatną bryzą z pobliskiego akwenu zmysły się wyostrzają. Przyroda nie
przytłacza tak jak miasto z betonu. To dlatego odczucia są bogatsze i nad wyraz
silne. Ola spełniwszy swój obowiązek jako gospodarz tego pikniku kładzie się na
kocyku i jeszcze raz parzy w niebo, tam gdzie czubki drzew stykają się z
niebem. Ola chciałaby zatrzymać to złudzenie. Zabrać ze sobą i pielęgnować.
Lecz to wrażenie jest ulotne jak opar nad łąką. Znika z pierwszym porywem
wiatru i przepada w niepamięci, pośród przyziemnych, przaśnych spraw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz