Gałązki krzaków
pokryte były cienką warstwą lodu. Chodnik nie był na szczęście śliski, chociaż
mokry. Przestało już padać, ale po niebie szybko przesuwały się kłęby bardzo
ciemnych chmur. Wyglądało to tak, jakby gęsty dym wydobywał się z jakiegoś
ogromnego komina, buchając co chwilę, raz po raz w górę. Momentami wielkie
kłęby rozstępowały się, ukazując od czasu do czasu błękitne fragmenty nieba. Na
czubku świerka siedział czarny kos z pomarańczowym dziobem i bardzo donośnie
wygwizdywał niezwykle melodyjne utwory. Przysłuchiwaliśmy się temu świergoleniu
wraz z Gabrysią przez dłuższą chwilę. Ptak siedząc wysoko, jakby widział nas i
wyczuwając, że to właśnie jego śpiew podziwiamy, bardzo głośno popisywał się
swoim głosem. Nagle – jakby obrażony na to że nie otrzymał żadnych braw –
odfrunął w nieznane miejsce. Nastała cisa. Zaczęliśmy zastanawiać się przez
chwilę, co mamy teraz robić… Zaproponowałem że zrobimy pętlę i uskutecznimy
sobie spacer. Gabrysia chętnie na to przystała – i spacerowym krokiem
ruszyliśmy w drogę. Ciastka które kupiliśmy niosłem w plecaku. Do jego małej
kieszeni wrzuciłem również telefon, który właśnie zadzwonił. Gabrysia sięgnęła
po niego. Przy okazji znalazła tam… naszą z wielkim trudem wypoconą „listę
zakupów”! Pomimo chłodu, oblały mnie siódme poty. Chciało mi się zjeść ciastko –
podobnie również i Gabrysi. Ona wzięła sobie - zwierzaki maślane, ja zaś czekoladki
Pasja. Na szczęście były to znakomite produkty firmy Dr Gerard. Po zjedzeniu
ich dostaliśmy przypływu energii i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz