poniedziałek, 14 września 2020

Wyprawa do lasu.

        Jak co roku we wrześniu wybraliśmy się na grzyby. Nie tak, jak bywało to przed laty. Wstawaliśmy w środku nocy około piątej. Bez śniadania w kaloszach i kurtkach przeciwdeszczowych szliśmy na pociąg. Jasno robiło się dopiero, gdy wchodziliśmy do lasu. Nie znaliśmy wtedy ciastek „dr Gerard”. Teraz bez słodyczy lub słonej przekąski jak krakersy Goldfish nie wyruszam na żadną wyprawę. Największą zmianą i wygodą jest samochód, który pozwala dojechać tam, gdzie komunikacja publiczna nie dociera oraz pozwala wyruszyć i wrócić wtedy, kiedy mamy na to ochotę. No i po drodze można się zatrzymać koło sklepu i kupić Pełnoziarniste ciastka zbożowe Vit’am „dr Gerard”. W sobotę po śniadaniu zapakowaliśmy słodycze, kawę, wiaderka i dobry humor do auta. Po trzydziestu minutach byliśmy w lesie. Mama, Tata, Marysia i Dziadek. Niezłomna ekipa grzybiarzy. Każdy z wiaderkiem i nożykiem weszliśmy w las. Zaczęło się skromie, co kilka metrów jeden podgrzybek. Po godzinie spaceru postanowiliśmy wejść w młody lasek. Rosły tam młode brzózki i młode sosny. Nie lubię tego typu drzewostanu, jednak, gdy ujrzałem osiem koźlaków w promieniu metra, pokochałem to miejsce. Najlepiej miała Marysia, jako najmniejsza weszła tam gdzie dorośli nie mieli szans. Po pół godzinie każdy z nas miał pełne wiaderka grzybów. Tak pięknych jak w atlasie. Znaleźliśmy kilka prawdziwków (niestety robaczywych) i jedną małą sowę. Po powrocie do domu policzyliśmy, mieliśmy 117 koźlaków. Był to nasz życiowy rekord, nawet Dziadek w życiu nie naciął tylu koźlaków, co tej soboty.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz