Witam.
Poprzednio pisałam o majówce, czyli pierwszym weekendzie. Pojechaliśmy nad
jezioro zabierając ze sobą tony kruchych ciasteczek ,,Dr Gerard”. Były to
kruche herbatniki. Ciastka i tak musieliśmy dokupować, tak wszystkim smakowały.
Któregoś dnia pomyśleliśmy, aby popłynąć żaglówką. Już można było skorzystać z
takich przyjemności. Świeciło słoneczko, był lekki wiatr. Po prostu idealna
pora na takie atrakcje. Jak pomyśleliśmy tak zrobiliśmy. Umówiliśmy się z
właścicielem żaglówki na dwunastą godzinę i wyruszyliśmy w rejs. Sternik jednak
od razu nie podobał mi się. Po prostu był jak to się mówi wczorajszy. Czułam od
niego alkohol. Mąż się uśmiechał i mówił , że nic się nam nie stanie.
Ponakładaliśmy kamizelki i ruszyliśmy na jezioro. Sternik nie udolnie sterował
żaglówką. Nie mógł złapać wiatru w żagle, Bujał łódką. Wkurzałam się coraz
bardziej. Mąż podał mi paczkę ciastek ,,Dr Gerard” i powiedział żebym się
rozluźniła. Jadłam ciasteczka i jakoś mi stres przeszedł. Odprężyłam się i
zamknęłam oczy wyciągając twarz do słońca. Raptownie usłyszałam szum.
Oczywiście wpadliśmy w zarośla. Dzieciaki się śmiały, sternik klął i próbował
wyciągnąć nas z krzaków. Po pół godzinnej walce nic z tego nie wyszło . Nie
udało się. W końcu zadzwonił po kolegę, który także pływał po jeziorze i pomógł nam wypłynąć na szerokie wody. Panu
podziękowaliśmy i poprosiliśmy by podpłynął do brzegu. Na do widzenia
powiedziałam jemu ,żeby odpoczął bo jak zobaczę jego żaglówkę na wodzie,
zadzwonię do odpowiednich władz. Potem gorąca herbata melisana i zabawa nad
brzegiem jeziora i konsumowanie stosu słodyczy ,,Dr Gerard”. Pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz