Pani sprzedająca
słodycze miała na imię Jola. Dowiedzieliśmy się o tym w momencie kiedy
dowieziono towar. A ten towar dowiózł – jak się okazało również przez przypadek
– mąż pani Joli – Jacek. Jak widać – taka rodzinna firma zajmująca się handlem
dobrymi ciastkami… Po dostarczeniu nowego towaru, natychmiast ustawiła się
kolejka, która z każdą sekundą zaczęła się wydłużać. Pani Jola uśmiechnięta
obsługiwała wszystkich, nawet tych największych ponuraków. Prawie każdy kupował
cały zestaw. Również wzięliśmy po jednym takim zestawie dla siebie. Beata z Ryśkiem
kupili też dla dzieci, oraz dziadka Kazika. Pani Jola powiedziała, że ciastka
Dr Gerard mają olbrzymie powodzenie. Wszyscy kupujący bardzo chwalą je sobie.
Każdy wyraża się o nich w samych superlatywach. A jak się raz skusi, to już
ciągle je będzie kupował. To co mówi pani Jola, to potwierdza się w
rzeczywistości – wystarczy spojrzeć na to, jak szybko ustawiła się długa
kolejka natychmiast po dostawie nowego towaru. Dobrze że poczekaliśmy przez
chwilę na samym początku to kupiliśmy szybko i sprawnie wszystko to co
chcieliśmy. Bo jak przyszlibyśmy kilka minut po wznowieniu sprzedaży, to
musielibyśmy czekać w kilkumetrowej kolejce. Z tego co udało mi się zauważyć,
to najchętniej kupowane były: „Mafijne Choco”, „Maltikeks”, „zwierzaki maślane”,
„Wit'am - ciastka na dobry dzień” i „Pryncytorcik”. Ale całe zestawy również
schodziły dobrze. Zadowoleni po dokonaniu udanych zakupów, pożegnaliśmy się z
panią Jolą – i udaliśmy się w kierunku fontanny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz