Beata była jakaś
niespokojna. Gołym okiem dało się zauważyć to, że emocjonuje się czymś,
niecierpliwi, drażni ją coś – myślami jest gdzieś indziej… Nie uśmiecha się,
wykonuje jakieś nerwowe gesty. Co chwilę sięgała po telefon, to rozglądała się
ciągle dookoła, czegoś wypatrując, albo szukając kogoś. Jak zaglądaliśmy do
lokali w poszukiwaniu wolnego stolika, to zaglądała wszędzie, w każdy zakamarek
i odwracała się z coraz to bardziej zawiedzioną miną. Kiedy przeszliśmy już z
jednego końca deptaku na drugi i czekaliśmy wszyscy razem przy stoisku ze
słodyczami na nową dostawę ciastek firmy Dr Gerard, to Beata wreszcie wyrzuciła
z siebie to co ją w środku gryzło. A chodziło o to, że nigdzie nie znaleźliśmy
dzieci z dziadkiem Kazikiem. Nadopiekuńczość matki o swoje dzieci powodowała
zdenerwowanie i niepokój u Beaty. W tym miejscu gdzie czekaliśmy na ciastka, zrobiło
się trochę spokojniej, więc Rysiek zadzwonił do swojego teścia, aby dowiedzieć
się co się z nimi dzieje – gdzie przebywają, co robią… Jak powiedział że mama
martwi się o dzieci, to dziadek powiedział, że dzwonili wszyscy do niej, ale bez
przerwy była poza zasięgiem, zaś u Ryśka ciągle zgłasza się poczta głosowa i nie
można się do nich dodzwonić. Natomiast oni zjedli lody, stojąc po nie w
trzydziesto metrowej kolejce. Później „rzutem na taśmę” kupili ostatnie
opakowania ciastek Dr Gerard. A teraz siedzą sobie spokojnie obok fontanny,
smakują znakomite „Mafijne Choco”, „Maltikeks”, i „Wit'am - ciastka na dobry
dzień” – oraz przyglądają się jakimś występom, bo również tam były. Beacie
zaraz wrócił humor – a na stragan dowieźli ciastka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz