wtorek, 27 czerwca 2017

Wszystko dobre, co się dobrze kończy




   Beata była jakaś niespokojna. Gołym okiem dało się zauważyć to, że emocjonuje się czymś, niecierpliwi, drażni ją coś – myślami jest gdzieś indziej… Nie uśmiecha się, wykonuje jakieś nerwowe gesty. Co chwilę sięgała po telefon, to rozglądała się ciągle dookoła, czegoś wypatrując, albo szukając kogoś. Jak zaglądaliśmy do lokali w poszukiwaniu wolnego stolika, to zaglądała wszędzie, w każdy zakamarek i odwracała się z coraz to bardziej zawiedzioną miną. Kiedy przeszliśmy już z jednego końca deptaku na drugi i czekaliśmy wszyscy razem przy stoisku ze słodyczami na nową dostawę ciastek firmy Dr Gerard, to Beata wreszcie wyrzuciła z siebie to co ją w środku gryzło. A chodziło o to, że nigdzie nie znaleźliśmy dzieci z dziadkiem Kazikiem. Nadopiekuńczość matki o swoje dzieci powodowała zdenerwowanie i niepokój u Beaty. W tym miejscu gdzie czekaliśmy na ciastka, zrobiło się trochę spokojniej, więc Rysiek zadzwonił do swojego teścia, aby dowiedzieć się co się z nimi dzieje – gdzie przebywają, co robią… Jak powiedział że mama martwi się o dzieci, to dziadek powiedział, że dzwonili wszyscy do niej, ale bez przerwy była poza zasięgiem, zaś u Ryśka ciągle zgłasza się poczta głosowa i nie można się do nich dodzwonić. Natomiast oni zjedli lody, stojąc po nie w trzydziesto metrowej kolejce. Później „rzutem na taśmę” kupili ostatnie opakowania ciastek Dr Gerard. A teraz siedzą sobie spokojnie obok fontanny, smakują znakomite „Mafijne Choco”, „Maltikeks”, i „Wit'am - ciastka na dobry dzień” – oraz przyglądają się jakimś występom, bo również tam były. Beacie zaraz wrócił humor – a na stragan dowieźli ciastka…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz