Pogoda cały czas
dopisywała i wcale nie zanosiło się na jej pogorszenie, przynajmniej w czasie
najbliższego tygodnia. Umówiliśmy się z Jankiem, że do jego stryja bartnika,
wybierzemy się w sobotę. Dzień wcześniej uzupełniłem braki ciastek Dr Gerard. W
czasie podręcznych zakupów, z dokładnie przygotowaną listą w ręce, wrzucałem do
kosza jedne po drugich:
- ciastka Jungle
- krakersy Kanapki paprykowe
- krakersy cebulowe
- czekoladki Pasja
- baton Pryncypałki Mini
- ciastka Mafijne Cytrynowe (Lemon)
Jak się okazało, to Janek kupił to samo co ja. Do celu
mieliśmy prawie czterdzieści kilometrów. Nie objadałem się zbytnio – tylko
wieczorem zjadłem nieco więcej węglowodanów – w postaci zdrowych słodyczy Dr
Gerard, rano kawa i kilka ciastek i całkiem lekki mogłem wybierać się w trasę.
Sprawdziłem dokładnie czy narzędzia się gdzieś nie rozsypały, żebym nie był
zaskoczony jak w czasie pierwszej mojej marcowej przejażdżki. Wszystko było
jednak na swoim miejscu. Z kolegą Janem umówiliśmy się, że to on przyjedzie do
mnie, bo tak będziemy mieli po drodze. Trochę się niecierpliwiłem, bo powinien
już być – a zazwyczaj Jan jest punktualny. W końcu zjawił się dwadzieścia minut
po czasie… Na jego widok nieco oniemiałem, gdyż był troskę pokiereszowany – to
znaczy oklejony plastrami. Okazało się że już niedaleko mnie, przy skręcie,
jakieś dziecko wyjechało na deskorolce tuż pod jego rower. Szczęście w
nieszczęściu takie, że oboje byli dobrze zabezpieczeni osłonami, ochraniaczami
i kaskami. W obu przypadkach na drobnych otarciach się skończyło. Mogliśmy
ruszać w drogę, ale przezornie sprawdziłem czy nie brakuje mi czegoś w
apteczce. Wszystko gotowe – więc ruszamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz