W poprzednich postach pisałam o
tym, że wyjechaliśmy z mężem w góry podczas styczniowych ferii zimowych.
Pierwszy dzień poświęciliśmy na zwiedzanie okolicy, jednak drugiego już udało
nam się pojeździć na naszym ukochanym snowboardzie. Trzeciego dnia, gdy się
obudziłam i spojrzałam przez okno, byłam wręcz przerażona ilością śniegu, który
napadał tej nocy. Bałam się jednocześnie i byłam podekscytowana. Szybko
udaliśmy się na pyszne śniadanie, a po śniadaniu ubrani bardzo ciepło udaliśmy
się na przystanek autobusowy, aby dotrzeć do centrum Zakopanego. Bardzo
chciałam udać się na Krupówki i mały, lub większe zakupy. Z ledwością udało mi
się na to namówić mojego męża, który za zakupami delikatnie mówiąc nie przepada.
No ale po dość stresującej jeździe PKSem udało nam się dotrzeć na same Krupówki.
Odwiedziłam chyba wszystkie możliwe sklepy. Udało nam się kupić grube wełniane
skarpety dla jednej córki i zięcia oraz drugiej córki i zięcia. Dla siebie i
męża wybrałam prześliczne, grube wełniane rękawice z owczej wełny, od tej pory
wiedziałam, że moje ręce już nie zmarzną, a byle mróz nie będzie przeszkodą aby
udać się na długi zimowy spacer, nawet w minusowej temperaturze. Co dziwne
nawet mój mąż był zadowolony z zakupów. Korzystając z jego dobrego humoru stwierdziłam, że pora
wracać puki się nie popsuł. Udało nam się dotrzeć tak, że zdążyliśmy na obiad w
sam raz, szybko się posililiśmy, a następnie udaliśmy się do pokoju na
odpoczynek. Po krótkim odpoczynku wstawiłam wodę na kawę i już mieszałam w
torbie ze słodkościami zastanawiając się co by tu zjeść. Wybór padł na precel z
czekoladą, chili i solą dr. Gerarda. Podwieczorek był bardzo pyszny, do tego
stopnia, że z pełnymi brzuchami już nigdzie nie chciało nam się iść. Dobranoc,
ciąg dalszy w następnym poście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz