W poprzednich postach pisałam o
tym, że wyjechaliśmy z mężem w góry podczas styczniowych ferii zimowych.
Pierwszy dzień poświęciliśmy na zwiedzanie okolicy, jednak drugiego już udało
nam się pojeździć na naszym ukochanym snowboardzie. Trzeciego dnia odwiedziliśmy
Krupówki, gdzie udało nam się zrobić typowo góralskie zakupy. Dla nas wybrałam
grube wełniane rękawiczki a dla córek i ich mężów grube wełniane skarpetki.
Czwarty dzień był długo przeze mnie wyczekiwany, ponieważ byliśmy w aquaparku, który
z resztą bardzo polubiłam. Piątego dnia postanowiliśmy ponownie wybrać się na
deskę, co niestety zakończyło się upadkiem męża. Po wizycie szóstego dnia w
szpitalu i pozytywnej diagnozie z ulgą odetchnęliśmy. Stwierdziliśmy, że
kolejnego dnia odpuścimy sobie deskę aby nie forsować ręki ale za to
postanowiliśmy wybrać się w góry. Ie za daleko, bo przez ilość leżącego śniegu
mogło okazać się to bardzo niebezpieczne, ale chociaż kawałek. Nie wyobrażam sobie
będąc w górach nie wejść na żaden szlak. Tak więc jeszcze w trakcie śniadania
przygotowałam nam kilka kanapek na drogę. Po śniadaniu spakowałam nam plecaki:
wodę, kanapki, pryncypałki dr. Gerarda, latarkę i kilka jeszcze potrzebnych
rzeczy. Ubraliśmy się ciepło, a na nogi włożyliśmy odpowiednie obuwie i ruszyliśmy
w drogę na Kasprowy wierch. Niestety tak jak się spodziewaliśmy, droga była
trudna do pokonania i dość niebezpieczna, baliśmy się ryzykować upadkiem
zwłaszcza, że męża ręka nie była do końca sprawna i wróciliśmy na dół.
Uznaliśmy, że nie ma sensu ryzykować zdrowia czy życia dla jednej wędrówki.
Tego dnia mieliśmy dość wrażeń, wyprawa była krótka ale bardzo wyczerpująca,
odpoczywaliśmy do końca dnia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz