W poprzednich postach pisałam o
tym, że wyjechaliśmy z mężem w góry podczas styczniowych ferii zimowych.
Pierwszy dzień poświęciliśmy na zwiedzanie okolicy, jednak drugiego już udało
nam się pojeździć na naszym ukochanym snowboardzie. Trzeciego dnia odwiedziliśmy
Krupówki, gdzie udało nam się zrobić typowo góralskie zakupy. Dla nas wybrałam
grube wełniane rękawiczki a dla córek i ich mężów grube wełniane skarpetki.
Czwarty dzień był długo przeze mnie wyczekiwany, ponieważ byliśmy w aquaparku, który
z resztą bardzo polubiłam. Piątego dnia postanowiliśmy ponownie wybrać się na
deskę, co niestety zakończyło się upadkiem męża. Wieczorem nadgarstek wydawał
się wracać do formy, jednak w nocy mąż obudził się z gorączką i w tedy już
wiedziałam, że nie ma żartów, byłam niemalże pewna, że nadgarstek jest złamany,
mimo że nadal nie był opuchnięty a jedynie obolały. Po tabletce
przeciwgorączkowej gorączka ustąpiła. Jednak rano, tuż po śniadaniu wybraliśmy
się do Zakopanego. Niestety już nie na zakupy a na SOR do szpitala. Okazało
się, że szpital w Zakopanem jest bardzo dobrze przygotowany do przyjęć
połamanych ludzi ze stoków narciarskich. Przeznaczona została na to odrębna
część oddziału. Ludzie w poczekalni byli tak sympatyczni, że chyba nikt nie
czuł się tu tak jakby trafił do szpitala a wręcz tak jakby trafił na spotkanie
z wieloletnimi znajomymi. Jedna z pań nagle zapytała czy ktoś jest głodny po
czym wyjęła z torby ciastka Ghoters o smaku keczupowym i serowym – nowość od dr.
Gerarda, nawet nie zastanawiając się powiedziałam, że ja, sam zapach ciastek
mnie zachęcił i zrobiłam się w jednej chwili bardzo głodna. Zdążyłam zjeść
ciastko i zawołano męża na badania. Na szczęście po zrobieniu badań okazało
się, że to dość mocne stłuczenie kości i wystarczy nosić jedynie stabilizator
nadgarstkowy. Pożegnaliśmy się z ludźmi na poczekalni i z ulgą wróciliśmy do
hotelu kupując po drodze stabilizator. Na szczęście ta historia dobrze się
skończyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz