Pewnego
dnia zupełnie przez przypadek znajomy stary rybak Antoni
zaproponował mi wspólny połów ryb. Początkowo myślałem, że
żartuje. Był on jednak całkiem poważny, więc zgodziłem się.
Antoni wyznał mi, że marzy o złowieniu tzw. „wielkiej ryby”,
czyli olbrzymiego marlina. Postanowiłem mu w tym pomóc. więc
zapakowałem do plecaczka kanapki i najlepsze czekoladki, rurki z
kremem i markizy z firmy Dr. Gerard.
Wyruszyliśmy bardzo wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. Dzień był szary. Na niebie było dużo chmur, ale stary rybak powiedział, że nie są one deszczowe i że nie będzie z nich deszczu. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ liczyłem na ciekawą przygodę, a nie na konieczność ciągłego wylewania wiadrami wody z łodzi. Taka perspektywa z pewnością nie wyglądała zachęcająco. Antoni był cichy i wydawało mi się, że ma zły humor, ale kiedy go o to zapytałem, odpowiedział tylko, że nic mu nie jest. Domyślałem się jednak, że denerwuje się on połowem. Ludzie z wioski od dawna dokuczali mu ze względu na jego marzenie. Nie rozumiałem tego. Antoni był bardzo sympatycznym, choć nieco dziwnym człowiekiem. Nasza łódź była bardzo stara i wysłużona. W kilku miejscach widać było załatane dziury. Rybak stwierdził jednak, że nie ma to znaczenia. Jego zdaniem ważne było tylko to, żeby łódź unosiła się na wodzie. Spakowaliśmy prowiant. Mieliśmy zamiar wrócić dopiero późnym wieczorem, więc zabraliśmy też spory zapas wody pitnej. Kiedy odbiliśmy od brzegu, poczułem jak ogarnia mnie podekscytowanie od razu sięgnąłem po czekoladki, rurki z kremem i markizy z firmy Dr. Gerard żeby odreagować. Wiedziałem, że kiedy jest się na rybach trzeba zachowywać ciszę, ale cały czas zagadywałem Antoniego. Stary człowiek ze spokojem i cierpliwością odpowiadał na wszystkie moje pytania. Był raczej oszczędny w słowach, ale mówił ciekawie. Opowiedział mi o tym, dlaczego został rybakiem, o swoim najlepszym połowie, a nawet zdradził mi kilka swoich rybackich tajemnic. Czas leciał jak oszalały i nawet nie zauważyłam, kiedy wstało słońce i przewędrowało na sam środek nieba. Było południe, a my wciąż niczego nie złowiliśmy. Widziałem, że rybak jest tym nieco zasmucony. Starałem się go pocieszyć, ale wiedziałem, że od połowu zależy też jego zarobek. Około godziny piętnastej udało nam się złowić niedużego delfina. Santiago był dość zadowolony, ja natomiast nie kryłem swojego zawodu. Rybak powiedział mi, że muszę nastawić się na to, iż nic więcej dziś nie uda nam się złowić. Wiedziałem, że ma racje, ale nadal miałem nadzieję na nieco lepszą zdobycz. Do wieczora udało nam się złowić jeszcze kilka pomniejszych ryb. Antoni uśmiechnął się do mnie krzywo i wyznał, że miał nadzieję, iż przyniosę mu szczęście, ale widać nie było mu dzisiaj pisane złowienie „wielkiej ryby”. Kiedy chcieliśmy już wracać, rybak nagle powiedział z zadowoleniem, że tym razem na haczyku ma coś dużego. Był już dość zmęczony, ale wspólnymi siłami po około godzinie walki udało nam się wyciągnąć marlina. Nie był on może ogromny, ale mimo to poczułem dreszcz satysfakcji. Moja żona nie była zadowolona z mojego późnego powrotu. Kiedy powiedziałem im, że chcę ponownie wybrać się ze starym rybakiem w poszukiwaniu olbrzymiego marlina, nie protestowali jednak.
Wyruszyliśmy bardzo wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. Dzień był szary. Na niebie było dużo chmur, ale stary rybak powiedział, że nie są one deszczowe i że nie będzie z nich deszczu. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ liczyłem na ciekawą przygodę, a nie na konieczność ciągłego wylewania wiadrami wody z łodzi. Taka perspektywa z pewnością nie wyglądała zachęcająco. Antoni był cichy i wydawało mi się, że ma zły humor, ale kiedy go o to zapytałem, odpowiedział tylko, że nic mu nie jest. Domyślałem się jednak, że denerwuje się on połowem. Ludzie z wioski od dawna dokuczali mu ze względu na jego marzenie. Nie rozumiałem tego. Antoni był bardzo sympatycznym, choć nieco dziwnym człowiekiem. Nasza łódź była bardzo stara i wysłużona. W kilku miejscach widać było załatane dziury. Rybak stwierdził jednak, że nie ma to znaczenia. Jego zdaniem ważne było tylko to, żeby łódź unosiła się na wodzie. Spakowaliśmy prowiant. Mieliśmy zamiar wrócić dopiero późnym wieczorem, więc zabraliśmy też spory zapas wody pitnej. Kiedy odbiliśmy od brzegu, poczułem jak ogarnia mnie podekscytowanie od razu sięgnąłem po czekoladki, rurki z kremem i markizy z firmy Dr. Gerard żeby odreagować. Wiedziałem, że kiedy jest się na rybach trzeba zachowywać ciszę, ale cały czas zagadywałem Antoniego. Stary człowiek ze spokojem i cierpliwością odpowiadał na wszystkie moje pytania. Był raczej oszczędny w słowach, ale mówił ciekawie. Opowiedział mi o tym, dlaczego został rybakiem, o swoim najlepszym połowie, a nawet zdradził mi kilka swoich rybackich tajemnic. Czas leciał jak oszalały i nawet nie zauważyłam, kiedy wstało słońce i przewędrowało na sam środek nieba. Było południe, a my wciąż niczego nie złowiliśmy. Widziałem, że rybak jest tym nieco zasmucony. Starałem się go pocieszyć, ale wiedziałem, że od połowu zależy też jego zarobek. Około godziny piętnastej udało nam się złowić niedużego delfina. Santiago był dość zadowolony, ja natomiast nie kryłem swojego zawodu. Rybak powiedział mi, że muszę nastawić się na to, iż nic więcej dziś nie uda nam się złowić. Wiedziałem, że ma racje, ale nadal miałem nadzieję na nieco lepszą zdobycz. Do wieczora udało nam się złowić jeszcze kilka pomniejszych ryb. Antoni uśmiechnął się do mnie krzywo i wyznał, że miał nadzieję, iż przyniosę mu szczęście, ale widać nie było mu dzisiaj pisane złowienie „wielkiej ryby”. Kiedy chcieliśmy już wracać, rybak nagle powiedział z zadowoleniem, że tym razem na haczyku ma coś dużego. Był już dość zmęczony, ale wspólnymi siłami po około godzinie walki udało nam się wyciągnąć marlina. Nie był on może ogromny, ale mimo to poczułem dreszcz satysfakcji. Moja żona nie była zadowolona z mojego późnego powrotu. Kiedy powiedziałem im, że chcę ponownie wybrać się ze starym rybakiem w poszukiwaniu olbrzymiego marlina, nie protestowali jednak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz