Oboje wydaliśmy w
tym samym czasie dźwięk zdziwienia. Tyle że u każdego z nas to zdziwienie miało
zupełnie inne podłoże w swoich głowach. Grażyna była raczej – jak sądziłem -
tym całym zdarzeniem bardzo przerażona, gdyż doskonale przeczuwała że woda która
zamieniła moje ciastka w papkę, to właśnie jej „zasługa”. Ona już wiedziała,
skąd ta woda się wzięła. Natomiast moje zdziwienie wzięło się stąd, że przecież
osobiście nie robiłem nic takiego, że mógłbym cokolwiek zalać… Grażyna znowu
zaczęła coraz bardziej denerwować się. Coraz szybciej nerwowo gryzła swoje
ulubione draże. W końcu nie wytrzymała tego, że ja tak spokojnie podchodzę do
całej sytuacji, tupnęła nogą i krzyknęła:
- No choć zobacz, co tam się u mnie dzieje!
Na wszelki wypadek,
ubrałem sobie cichobiegi. Na korytarzu strasznie śmierdziało spalenizną… W
kilka sekund później byliśmy już u Grażyny. Jak tylko otwarliśmy drzwi do
mieszkania, to przeciąg mało głów nam nie pourywał… Na pierwszy widok, nic
wielkiego się nie stało. Nawet wykipiałe mleko nie śmierdziało już tak
okropnie… W kuchni było nieco wody na posadzce, ale nie to rzuciło mi się w
oczy w pierwszej chwili, lecz mała sterta ciastek firmy Dr Gerard.
- ciastka C-MOLL HAZELNUT – czyli Wafel w czekoladzie z
kremem orzechowym i kakaowym
- ciastka BAMBINO – czyli herbatniki z kremem o smaku
śmietankowym i galaretką o smaku wiśniowym
- Pryncypałki – wafelki w czekoladzie
- krakersy CRACKERS GOLDFISH
- draże
Przełknąłem głośno ślinę na ich widok, gdyż przecież głodny
byłem. U siebie nie zjadłem nawet jednego ciasteczka, bo wszystkie rozmiękły po
tym niechcącym zalaniu ich przez Grażynę. Bez pytania sięgnąłem po jedno z
nich, po czym zabrałem się za oględziny stanu kuchni, oraz przyczyn tej mini
powodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz