Pewnego dnia po powrocie męża z
pracy. Stwierdziliśmy wspólnie, że jest tak ładna pogoda, że aż żal byłoby z
niej nie skorzystać. Na dworze było pięknie, słońce świeciło, wiatru
praktycznie nie było czuć, ptaszki śpiewały, jednym słowem mówiąc cisza i
spokój. Postanowiliśmy, że to popołudnie wykorzystamy na maksa. Postanowiliśmy
iść na rower. Jakiś czas temu zakupiliśmy rower typu t tamdem, abym ja również,
jako osoba niewidoma, mogła korzystać z
tego sportu. Wydostaliśmy nasz rower z piwnicy, oczyściliśmy i przygotowaliśmy
do drogi. Ale zanim wyruszyliśmy spakowaliśmy niewielką torbę z herbatą, woda i
przysmakami na wypadek gdybyśmy zgłodnieli w drodze. Spakowałam kilka słonych
przekąsek i słodyczy dr. Gerarda. Zamontowałam torbę na bagażniku i ruszyliśmy
w drogę. Jechaliśmy wzdłuż Wisły, rozciąga się tam piękny krajobraz. Mniej
więcej po godzinie ciągłej jazdy zgłodnieliśmy, a więc zatrzymaliśmy się i rozsiedliśmy
na zielonej trawce nad Wisłą aby odpocząć zajadając się przysmakami z torby. Po
napojeniu się i posileniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Jechaliśmy już dość długo,
na tyle długo, że zaczęło się ściemniać i robić się chłodno, jednak przy
szybkiej jeździe rowerem nie czuć chłodu wieczornego wiosennego wiatru.
Niestety kiedy zatrzymaliśmy się aby napoić zmęczone organizmy zorientowaliśmy
się jak bardzo późno i zimno się zrobiła. Szybko schowaliśmy wodę, wskoczyliśmy
na rower i co sił w nogach gnaliśmy do domu aby się nie przeziębić. Przeziębienie
było ostatnią rzecza jaką chciałam ze sobą przywieźć z tej rowerowej wycieczki.
Na szczęście udało się jakoś przetrwać i nie złapać kataru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz