Pierwsza wyprawa
rowerowa była udana jak nigdy dotąd. Mając doświadczenie z poprzednich lat,
starałem się uniknąć sytuacji które mogłyby mnie nieprzyjemnie zaskoczyć. I
chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że zawsze może przydarzyć się
coś nieprzewidywalnego, to na wszelki wypadek sprawdziłem wszystko kilka razy
po kolei, aby później nie pękać ze złości że o czymś zapomniałem. Rozpocząłem
od sprawdzenia sprawności sprzętu. Trzy rundki po osiedlu – kilka drobnych
regulacji i stwierdziłem że spokojnie mogę wybrać się na jakiś wyścig. Części
zapasowe – na ewentualne drobne awarie – jak i niezbędne narzędzia, miałem
spakowane w przyborniku. Wziąłem tylko jeszcze butelkę wody – i dawaj w drogę…
Zastanawiałem się przez dłuższą chwilę, czy nie zabrać czegoś do przegryzienia…
Było jeszcze dość wcześnie, słonecznie i – jak na tę porę dnia oraz roku – dość
ciepło. W prawdzie nie zbyt gorąco, ale jak na dziewiątą te +8 stopni, to
całkiem nieźle. W końcu stwierdziłem, że nie będę się opychał, tylko zrobię większą
pętlę i jak na pierwszą przejażdżkę to spokojnie wystarczy. A jak będę miał
zachciankę na coś wyjątkowego, to kupię sobie po drodze – jak nie będzie tego
co bym chciał w jednym sklepie – to kupię w kolejnym. Wziąłem tylko jeszcze w
garść trochę jednych z moich ulubionych ciastek - Artur Krakersy solone – firmy
Dr Gerard, które zjadłem z ogromną ochotą w kilka sekund… Jednakże spowodowały
one tylko podrażnienie mojego apetytu. Postanowiłem zmienić zdanie i wróciłem aby
zabrać również i inne smakołyki. Do małej podręcznej torby noszonej przy pasie –
potocznie zwanej „biodrówką” – wrzuciłem to co miałem pod ręką:
- ciastka Filusie czekoladowe
- ciastka Listki z cukrem i polewą
- draże
A dzięki temu że miałem już prowiant i nie musiałem już niczego
kupować, to pojechałem niedawno otwartą, nową trasą rowerową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz