Bazar jest
usytuowany tuż za parkiem. Może lekka przesada w tym że tuż, ale ze 100 metrów
od niego. Idąc z parku do domu, zahaczam o niego. W dodatku idąc w tamtym
kierunku o tej porze, da się przebywać prawie cały czas w cieniu – a przy takim
upale, to jednak ma znaczenie. Kiedy podniosłem się z ławki, to część gołębi
która – że się tak wyrażę – obsiadła mnie, przez kilka metrów zaczęła podążać
za mną, lecz już po kilku metrach wszystkie odpuściły sobie i zaczęły szybko
się rozlatywać. Jeszcze kilka kroków i przed sobą miałem przejście. Zatrzymałem
się przed nim i odwróciłem – zobaczyłem że w miejscu przy ławce gdzie
siedziałem jeszcze z pół minuty temu, nie było już ani jednego ptaka. Natomiast
jedną z alejek szedł sobie patrol Straży Miejskiej… Uśmiechnąłem się na myśl o
tym, że gdybym siedział tam jeszcze w śród gołębi, to portfel pewnie schudł by
mi o jakąś ustawową kwotę, bo zapewne miejscy funkcjonariusze przyczepiliby się
o to, że karmię gołębie wbrew zakazowi… Moja intuicja zadziałała jednak w porę
i w ten sposób zostało mi parę groszy w kieszeni. Odwróciłem się raz jeszcze –
i znieruchomiałem z wrażenia… Bo otóż panowie w ładnych mundurkach stali przy
ławce na której siedziałem jeszcze prawie minutę wcześniej. A jeden z nich
podnosił z tej ławki jakiś przedmiot. Spojrzałem na swoje dłonie – i dobrze już
wiedziałem co oni tam mają… Toż to są moje ciastka firmy Dr Gerard, które przez
roztargnienie tam zostawiłem!
- rurki Rolls Rolls
- precle Pretzel Salt&Chilli
- ciastka wielozbożowe Vit’am
- bagietki Baguettes Tomato&Olive Oil – nowość Dr
Gerarda
Jeszcze większe poty mnie oblały. Pomyślałem sobie, że przez
ten cholerny upał, to mózg przestaje mi funkcjonować… Z tego wszystkiego, to
nie pójdę już na bazar po truskawki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz