Grzało coraz
bardziej. Lekki ciepły wiosenny wiatr powiewał niczym powietrze z dmuchawy.
Każdy miał jakieś zajęcie. Kobiety robiły marynatę do mięs, które miały być
przypiekane na grillowym ruszcie, męska – młodsza część – zajęła się przygotowaniem
rozpałki, węgla, brykietu i drewna. Z Jarkiem poszliśmy do samochodu, aby
przynieść składany turystyczny stolik i krzesełka. Po otwarciu bagażnika, Jarek
zbladł i pożółkł jak jesienny brzozowy liść! Przyczyną tego był widok pustego
bagażnika… Ogarnął mnie pusty śmiech. Za to Jarek aż dostał ściskoszczęku ze
złości! Weszliśmy do samochodu. W schowku leżał
- torcik zbożowy. Zjedliśmy go po kawałku. Jarek uspokoił się po nim i
zaczął logiczniej myśleć.
- Wszystko zostało w garażu… Jesienią zabrałem je aby
wyczyścić i naprawić… A pamiętałem o tym prawie do ostatniej chwili! Wszystko
przez to, że chce się tak szybko, szybko… Jak powiem sobie aby nieco zwolnić,
to działa przez pięć minut – a może nawet krócej… Już nie ta głowa, nie ta
młodość! Wnuki już w drodze… A mnie się wydaje, że jestem taki jak kiedyś…
Uspokoił się już
całkiem. Danka zaczęła się już denerwować, że nie ma nas tak długo. Przyszła i
zdziwiona pyta, dlaczego tak sobie siedzimy w najlepsze, zamiast rozkładać
wszystko i przygotowywać się do biesiadowania. Jak jej Jarek powiedział w czym
jest rzecz, to cała paczka ciastek jej z ręki wypadła, a zawartość rozsypała
się na ziemię. Szkoda ich było, bo to pyszne zwierzaki maślane, firmy Dr.
Gerard. Szybko jednak się opanowała. Rzekła że jakoś sobie poradzimy i
zachęciła Jarka aby przyszedł i nie denerwował się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz