poniedziałek, 12 czerwca 2017

królewska gra



Gran w szachy od dziecka z bratem Marcinem i tatą. To tata nauczył nas tej królewskiej gry. W szkole i miejskim ośrodku kultury często brałam udział w zawodach z różnymi skutkami. Jak wygrałam, to się bardzo cieszyłam, a  gdy przegrałam, to okropnie płakałam. Tata tłumaczył mi, że się nie zachowuje jak przystało na sportowca. Muszę zmienić swoje postępowanie, bo nie będzie ze mną jeździł na zawody. W końcu zrozumiałam, że moje podejście do szachów jest złe. Pasja grania w szachy z braku czasu trochę zmalała, gdy poszłam do liceum, a potem na studia. Po wyższym wykształceniu pedagogicznym szukałam odpowiedniej pracy. Właśnie wtedy koleżanka postanowiła zrobić certyfikat na instruktora szachowego. Pomyślałam sobie, że ja też wybiorę się na ten kurs. Na szczęście były jeszcze dwa wolne miejsca dlatego długo się nad tym nie zastanawiałam tylko chwyciłam telefon i zadzwoniłam do organizatora. Szkolenie miało być na północy Polski, a dokładniej w Jastrzębiej Górze. Z Koleżanką mieszkamy koło Krakowa więc czeka nas daleka podróż. Wcześniej kupiliśmy bilet na pendolino. Z Internetu wydrukowałam dogładny adres wraz z dojazdem. Pierwszy raz pojedziemy pendolino i do tej nadmorskiej miejscowości.  Umówiliśmy się na peronie przed odjazdem naszego pociągu. Wzięłam torbę na kółkach i podręczny plecak.   Podróż tym pociągiem jest bardzo wygodna. Trochę poczułam głód więc wyjęłam moje ulubione ciasteczka Dr. Gerarda o nazwie Wit’am – ciastka na dobry dzień. Poczęstowałam nimi koleżankę Małgosie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz