Gran w szachy od dziecka z bratem Marcinem i tatą. To tata nauczył
nas tej królewskiej gry. W szkole i miejskim ośrodku kultury często brałam
udział w zawodach z różnymi skutkami. Jak wygrałam, to się bardzo cieszyłam, a gdy przegrałam, to okropnie płakałam. Tata tłumaczył
mi, że się nie zachowuje jak przystało na sportowca. Muszę zmienić swoje postępowanie,
bo nie będzie ze mną jeździł na zawody. W końcu zrozumiałam, że moje podejście do
szachów jest złe. Pasja grania w szachy z braku czasu trochę zmalała, gdy poszłam
do liceum, a potem na studia. Po wyższym wykształceniu pedagogicznym szukałam
odpowiedniej pracy. Właśnie wtedy koleżanka postanowiła zrobić certyfikat na
instruktora szachowego. Pomyślałam sobie, że ja też wybiorę się na ten kurs. Na
szczęście były jeszcze dwa wolne miejsca dlatego długo się nad tym nie
zastanawiałam tylko chwyciłam telefon i zadzwoniłam do organizatora. Szkolenie
miało być na północy Polski, a dokładniej w Jastrzębiej Górze. Z Koleżanką
mieszkamy koło Krakowa więc czeka nas daleka podróż. Wcześniej kupiliśmy bilet
na pendolino. Z Internetu wydrukowałam dogładny adres wraz z dojazdem. Pierwszy
raz pojedziemy pendolino i do tej nadmorskiej miejscowości. Umówiliśmy się na peronie przed odjazdem naszego
pociągu. Wzięłam torbę na kółkach i podręczny plecak. Podróż tym pociągiem jest bardzo wygodna. Trochę
poczułam głód więc wyjęłam moje ulubione ciasteczka Dr. Gerarda o nazwie Wit’am
– ciastka na dobry dzień. Poczęstowałam nimi koleżankę Małgosie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz