Z sąsiadami to kiedyś
spotykaliśmy się bardzo często – nawet kilka razy dziennie. Były to tak zwane,
„psie znajomości”. Rano między piątą a wpół do siódmej, dzień w dzień wszyscy
właściciele czworonogów uskuteczniali przymusowe spacery. Dziś już mało kto
decyduje się na pieska, mieszkając w bloku. Bo czasami jest z tym męka, duży
obowiązek – a lat przecież przybyło… A i sąsiadów ubyło… Nie będzie w tym żadnej
przesady, jeśli stwierdzę, że obecnie jest to nawet mniej jak dziesięć procent
z tego, co było przed laty. Nie raz, nie dwa – ryło się nosem po ziemi i szło
się, bo się musiało. Często z całego osiedla dobiegały nocą odgłosy
awanturujących i nielubiących się futrzaków, które przypadkowo, lub celowo
spotykały się, by udowadniać siłą swoją dominację na danym terenie. Te dawne
czasy przypomniały mi się wtedy, jak Fiolka z Cortem jazgotały ze szczęścia i
szalały po korytarzu. Inni sąsiedzi, zaskoczeni takim hałasem, powychodzili z
mieszkań aby dowiedzieć się, co to takiego się dzieje. I wtedy jak zeszliśmy
się, jak zaczęliśmy wspominać wcześniejsze lata, to gadaliśmy i gadaliśmy, że
nie mogliśmy się rozejść. A ci co w blokowiskach mieszkają, to dobrze wiedzą, że
najlepiej rozmawia się na korytarzu. Oprzeć się o futrynę przy otwartych
drzwiach,.. Wziąć sobie jakieś słodycze – na przykład ciastka z firmy Dr
Gerard, bo naprawdę są dobre – i wtedy najczęściej do rzeczywistości przywraca
nas zapach spalonego mięsa, albo ciasta lub wykipiałego mleka! Podobnie było i
tym razem… Gadaliśmy właśnie o tym, jakie lubimy smakołyki z Dr Gerarda. Pani
Zosi najbardziej podchodzą - ciastka Scooby Doo Doobies, a Magdzie czekoladki Pasja. Żaneta też chciała się
wypowiedzieć, ale nie zdążyła, bo smród wydobywający się z jej kuchni, zmusił
nas do tego aby pomóc ratować przypaloną karkówkę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz