„Jeśli ma się coś
stać, to nastąpi to w jak najmniej oczekiwanym momencie” – ta zasada jest znana
chyba wszystkim, którzy choć kilka razy w życiu gotowali mleko. Zwłaszcza mleko
– tak zwane – „pełne”. Bo jak wszem i wobec wiadomo, zanim mleko się zagotuje,
to powstaje na nim – tak zwany – „kożuch”. Nie będę opisywał całych fizycznych
i chemicznych procesów zachodzących podczas gotowania mleka, gdyż musiałaby
powstać przy tym całkiem spora książka. Napiszę jedynie, że w końcowej fazie
gotowania, powstały kożuch zostaje wypychany przez pianę powstałą w wyniku
gotowania, na wskutek czego – jeśli w porę nie zareagujemy – zawartość wyląduje
na zewnątrz naczynia, robiąc przy tym sporo strasznego smrodu. Takie właśnie
zjawisko przydarzyło się mojej sąsiadce z góry – Grażynie – zwanej przez
znajomych „Drażynką”, z takiego powodu że bardzo lubi draże. Uwielbia również i
inne słodycze – na przykład:
- ciastka C-MOLL HAZELNUT – czyli Wafel w czekoladzie z
kremem orzechowym i kakaowym
- ciastka BAMBINO – czyli herbatniki z kremem o smaku
śmietankowym i galaretką o smaku wiśniowym
- Pryncypałki – wafelki w czekoladzie
Albo – słone przekąski:
- krakersy CRACKERS GOLDFISH
Po tym jak
przybiegła i opowiadała o tym jak sobie narobiła kłopotu, to pomyślałem sobie,
że w całym swoim życiu, to i mnie wiele razy mleko wykipiało. Zawsze byłem
później okropnie zły na siebie – zwłaszcza jak było zimno. Trzeba było się
ciepło ubierać, gdyż narobiło się nieraz dużo dymu. A smród był taki, że nawet
jak pootwierałem wszystkie okna i wietrzyłem godzinę czy dwie, to i tak
całkowicie się nie wywietrzyło. Ale tak to już jest z tym mlekiem, że jak się
czeka i patrzy czy się już gotuje, to jak na złość – nic się nie dzieje. A jak
się człowiek odwróci, to za parę sekund jest już pełno dymu i smrodu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz