Witam.
W poprzednim poście pisałam Wam, o wyjeździe na mój wymarzony koncert. Mąż nie
był zachwycony tym pomysłem, ale w końcu mnie zawiózł. Zabrałam ze sobą dużą
ilość słodyczy ,,Dr Gerard”. Trochę na osłodę czekania na mnie zostawiłam
mężowi, i mężowi mojej koleżance, którą namówiłam by poszła razem ze mną. Kiedy
dopchałyśmy się pod samą scenę, było ciasno jak w keksie bakaliom. Rozpakowałam
paczkę ciastek Wielozbożowych Vit’am, i zaczęłyśmy jeść, czekając aż się
zacznie.. Na początku zagrali jacyś młodzi wykonawcy, nic ciekawego. Zresztą
każdy lubi to co lubi. Kiedy na scenę wszedł nasz wymarzony wykonawca, byłyśmy
w siódmym niebie. Pierwsze dźwięki, i zaczął się szał. Były piski, krzyki,
wspólny śpiew. Tańczyłyśmy razem z tłumem, a właściwie nas unosili. Tłum
szalał. W wolnych utworach zjadłyśmy po ciasteczku CC ,,Dr Gerard”, i zrobiło
nam się jeszcze lepiej. Sodko, ciepło, i ta muzyka. Straciłyśmy kontrolę nad
czasem, bisom nie było końca. Dopiero na samym końcu pomyślałyśmy o naszych
mężach, właściwie przypomniałyśmy sobie o nich. Zamordują nas gołymi rękoma.
Ale co tam żyje się raz. Jeszcze po ciasteczku Wielozbożowym Vit’am , jeszcze
jakiś bis, jeszcze kilka fotek, i można było wracać. Było grubo po północy. A
do domu daleka droga. Zanim wyszłyśmy z placu, na którym odbywała się koncert,
minęło jeszcze pól godziny. Co było dalej,
o tym w następnym poście. Pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz