Wyprawiłam dzieci do rodziców nad morze. Z nimi
pojechała córka Kasia mojej najlepszej przyjaciółki. Mąż kupił bilety na
pendolino. Dla nich jazda pociągiem to jest dodatkowa atrakcja. Musiał na
każdym kroku pilnować rozbrykane pociechy. Do ubikacji chodził z nimi. Podczas
podróży bardzo byli głodni. Najbardziej chcieli pochrupać ciasteczka Dr.
Gerarda pryncypałki. Mąż był przygotowany na takie wymagania. W Gdańsku
pojechali do Jastrzębiej Góry. Dziadek z babcią czekali już na nich. Przywitali
się serdecznie. Babcia jako gospodyni domowa postawiła przed nimi gorącą zupę,
chociaż była już pora kolacyjna. Babcia zarządziła mycie i pora spać. Mateuszek
i Michałek mieli spać w jednym pokoju.
Marysia była w pokoju z Kasią. Wprawdzie jest młodsza
od Kasi o sześć lat, ale to tylko ferie. Dzieci wyjątkowo szybko zasnęły.
Pierwszy dzień dyscypliny pozytywnie wpłynął na ich marudzenie. W rozmowie
okazało się, że dziadek też wziął sobie urlop. Na drugi dzień rano przed
wstaniem dzieci mąż pojechał z powrotem do domu. Babcia zdawała mi częste relacje
z ich pobytu. Dzieci codziennie spacerowały z dziadkiem po plaży, zwiedzały
przystań z kutrami rybackimi. Nawet kilka razy byli na lodowisku. Co drugi
dzień chodzili na basen. Czasem Wstępowali na gofry z bitą śmietaną. Kasia
myślała na początku, że będzie się zajmowała maluchami. Jednak cały ciężar
opieki spadł na dziadków. Zawsze z nimi była dorosła osoba. Szybko minęła
przerwa szkolna i razem z mężem w sobotę pojechałam po dzieci. Nie chciały
wracać, nawet Kasia była smutna. Podziękowała moim rodzicom za wyjątkowo
pomysłowy wypoczynek. Szczęśliwie przyjechaliśmy do Krakowa. Na dworcu czekała
przyjaciółka i zabrała uśmiechniętą Kasię do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz