Kolejny raz
zmieniłem zdanie. Zaopatrzyłem się już we wszystko co potrzebne jest na
wieczorne kibicowanie, ale w taki ciepły – ostatni dzień lata – siedzieć gdzieś
nad wodą i szwendać się po szuwarach… Szkoda marnować czasu na taki pomysł.
Lepiej będzie, jeśli wykorzystam ten czas bardziej wszechstronnie. Chyba zdążę
przed końcem dnia, zrobić sobie rowerowy rajd dookoła miasta – pomyślałem i
ruszyłem w drogę. Tym bardziej, że zakupionych smakołyków Dr Gerard miałem
spory zapas i spokojnie wystarczy mi i na mecz i na ową wycieczkę. Puknąłem się
w łeb, że od razu nie przyszło mi to do głowy, bo w trakcie tej przejażdżki
będę miał i las i wodę, oraz wiele innych atrakcji. Czyli tak naprawdę, to
wszystko o czym myślałem od samego rana. Wpadłem tylko szybko do domu, aby
zostawić zbędny nadmiar zakupów, który byłby tylko balastem w jeździe –
zostawiłem jedynie tylko to co jest niezbędne:
- ciastka francuskie posypane sezamem
- markizy
- czekoladki
- torcik zbożowy
Do tego kilka śliwek, jabłko i butelka wody. Jechało się
dość lekko, choć w prognozie mówiono że pogoda jest bardzo dynamiczna. Podobno
nocą miała nadejść gwałtowna zmiana z wichurami oraz gwałtownym ochłodzeniem,
burzami z deszczem i gradem. Na razie jednak było całkiem ciepło i przyjemnie.
Wiatr wiał dość mocny, ale bardzo ciepły. Największym problemem był wzmożony
ruch drogowy, nawet w takich miejscach gdzie zazwyczaj bywało spokojnie. Trzeba
było być niezwykle uważnym i zachowywać szczególną ostrożność. Przeczuwałem
taki obrót sprawy, bo w piątki zazwyczaj tak bywa… Dlatego też ubrałem się na
jaskrawo – w pomarańczową koszulkę i seledynowe spodenki. Ciastka które
przegryzałem co chwilę, smakowały wyjątkowo. Zwracałem co chwilę uwagę na
upływający czas. Chciałem spokojnie zdążyć na mecz a jeszcze wcześniej
odpowiednio się do niego przygotować. Ze wszystkim zdążyłem na czas – nie spodziewałem
się jednak, że zacznie się tego wieczora, weekendowy dramat z happy Endem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz